- Dziś mam "dwunastkę", jutro idę na 36 godzin. W domu czeka na mnie 4-miesięczne dziecko - powiedział jeden z warszawskich ratowników medycznych. Jechałam wtedy karetką na SOR z podejrzeniem zaburzeń neurologicznych. W drodze na oddział rozmawialiśmy o jego pracy i kryzysie w służbie zdrowia. On mówił, ja starałam się nie skupiać na postawionej diagnozie.
To był mój pierwszy pobyt na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Wokół wielu pacjentów, w większości starszych.
- Bardzo niewiele osób wie, do czego faktycznie służy Szpitalny Oddział Ratunkowy. Dziś pacjent udaje się tam, bo nie wie, gdzie indziej może zgłosić się po pomoc - zauważa Jakub Nelle, ratownik medyczny, administrator profilu "Ratownictwo Medyczne - łączy nas wspólna pasja". Niewiedza skutkuje z kolei tym, że na korytarzach SOR-ów często są tłumy pacjentów.
Według ratownika, istotne jest prowadzenie kampanii uświadamiających Polakom, w jakich przypadkach należy zgłosić się na SOR. Wtedy zmniejszyłaby się liczba chorych pojawiająca się każdego dnia.
- Czasem jest to nawet od 100 do 200 osób w ciągu doby, zależy od placówki. SOR-y są obciążone - dodaje.
"Największym problemem jest system"
Nelle, pytany o największy problem działalności SOR-ów, wskazał system.
- Coraz częściej okazuje się być niewydolny. Personel jest przepracowany, wciąż brakuje kadry. Problem narasta z roku na rok. Zaniedbania sięgają ostatnich 10 lat - twierdzi.
Czytaj więcej: polsatnews.pl