Już za kilkanaście dni na ulicach powiatu możemy nie zobaczyć żadnej karetki. Ratownicy medyczni zaostrzają bowiem strajk. Nie przyjdą do pracy. Jak mówią – są postawieni pod ścianą. Sytuacja jest więc dramatyczna, a może być jeszcze gorzej.
Wypadek na krajówce. Trzy osoby ranne. Karetka nie dojeżdża, jedna osoba umiera na miejscu. 60-latek z zawałem leży w domu, ale pogotowie nie dociera. Mężczyzna przypłaca to życiem. Rodzice wzywają pomoc do 3-miesięcznego maluszka. Dyspozytor jednak nie może wysłać karetki, bo nie ma załogi. Dziecko zapada w śpiączkę. Już za kilka tygodni tak może wyglądać nasza rzeczywistość. Bo ratownicy mają dość niedotrzymanych obietnic, uwłaczających ich godności wynagrodzeń oraz nierównego traktowania. Dlatego zapowiadają zaostrzenie protestu. I ogłaszają październik „Miesiącem bez ratownika”.
„Dla nas nie ma już pieniędzy”
Ratownicy w całym kraju protest rozpoczęli już w ubiegłym roku. Domagali się zwiększenia nakładów finansowych na sektor w którym pracują, lepszych warunków zatrudnienia i utworzenia państwowego systemu ratownictwa medycznego. Ich głównym postulatem były jednak wyższe wynagrodzenia – o czym pisaliśmy już na łamach „Gazety Krotoszyńskiej”. Udało im się wywalczyć dwa dodatki do pensji po 400 złotych brutto. Do ręki wychodzi połowa z tego. Trzecia transza miała być wypłacona w lipcu. Niestety, nie dostał jej żaden ratownik.
- Dostaliśmy tylko dwie transze i to nie wszyscy. A w ministerstwie stwierdzili, że dla nas nie ma już pieniędzy. I mamy się cieszyć z tego, co mamy – mówi Dawid Piorunek, przewodniczący krotoszyńskiego koła NSZZ Ratowników Medycznych.
Chcą godnych wynagrodzeń za pracę
Medycy poczuli się oszukani. Dotarło do nich, że dotychczasowa forma protestu – w postaci oflagowania karetek i założenia czarnych koszulek – nie przynosi efektu.
- Mówi się, że dostaliśmy 800 złotych podwyżki. Ale to jest 800 złotych podwójnie opodatkowane, czyli na rękę wychodzi tylko nieco ponad 400 złotych. Co ważniejsze – to nie jest kwota wliczona do pensji. To jest dodatek, który w żadnym stopniu nie liczy nam się np. do emerytury. I w każdej chwili może zostać nam odebrany. Jak na razie mamy obiecane, że będzie on wypłacany do końca roku – obrazuje Dawid Piorunek.
I przyznaje, że ratownik medyczny, który nie bierze nadgodzin, lub nie pracuje na dwóch etatach – nie jest w stanie tak naprawdę godnie żyć.
- Po kilkunastu latach pracy na karetce, ogromnej odpowiedzialności, ciągłego dokształcania się z własnej kieszeni, zszarganej psychiki - ratownik dostaje powiedzmy 2.500 złotych na rękę. Już z dodatkami. Czy to jest godne wynagrodzenie za taką pracę? No nie jest. A przecież odpowiadamy za ludzkie zdrowie i życie – podkreśla przewodniczący NSZZ Ratowników Medycznych w Krotoszynie.
Czytaj więcej: krotoszynska.pl