Muszę przyznać, iż odzew czytelników na ostatniego posta przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Normalnie, prawdziwy zryw narodowy! Powstanie marcowe! Bez obawy – z kosą na armaty nikogo wodzić nie zamierzam.
Mam tylko nadzieję, iż krok po kroku uda nam się doprowadzić do znaczących zmian w polskiej medycynie ratunkowej. „Bez dwóch zdań” sama tego nie dokonam! Skoro ma być rewolucja (jak przewiduje Gabi), to bez grupy rewolucjonistów się nie obejdzie. Chętni? Oczywiście hasło też musi być:
Medycy-ratownicy wszystkich regionów łączcie się! (Sorki za te inspiracje z „Trybuny Ludów”).
Przecież tutaj sami swoi! Czas już zażegnać te kargulowo-pawlakowe stosunki pomiędzy lekarzami i ratownikami. Jeszcze nie słyszałam, żeby się komuś polepszyło od wzajemnego obwiniania i obrzucania błotem. Po obu stronach płotu racji nie brakuje, ale że płotek spróchniały to tylko do spalenia się nadaje… Wieczorową porą przy ognisku zawsze milej się gawędzi. Ponoć takie ogniska łączą ludzi!
Wybierając specjalizację z medycyny ratunkowej człowiek decyduje się na szalenie ciekawą, ale i bardzo wymagającą dziedzinę. Jego miejsce jest w szpitalnym oddziale ratunkowym (SOR), a nie w zespołach ratownictwa medycznego (ZRM). Zadaniem lekarza jest szeroko pojęta diagnostyka i terapia, których to z przyczyn technicznych w karetce prowadzić się nie da. Przed ratownikiem stoi wyzwanie ogólnego rozpoznania stanu nagłego i skutecznej resuscytacji, która maksymalizuje szanse pacjenta na przeżycie. W zasadzie dwie odrębne, ale nierozłączne i równie ważne role. Niezawodne spełnianie każdej z nich wymaga ciągłego podnoszenia swoich kwalifikacji i pogłębiania wiedzy. Jak pisze McSwain: „poszkodowani nas nie wybierają. Pojawiają się na naszej drodze z powodu urazów i obrażeń, które wymagają naszej pomocy. My natomiast świadomie zdecydowaliśmy się ich leczyć. Wybraliśmy ten zawód, a nie inny. Chcąc wykonywać go bezbłędnie powinniśmy czytać i uczyć się każdego dnia … musimy albo przyjąć na siebie tę odpowiedzialność albo zrezygnować.” (Jurek Jaskuła mi to podesłał).
W medycynie ratunkowej dodatkowym warunkiem jest umiejętność bezkonfliktowej pracy w zespole. Nie ma co wchodzić sobie w paradę! W większości przypadków, lekarz w karetce jest jak piąte koło u wozu. Zwłaszcza gdy swoim zachowaniem deprymuje zespół i niesłusznie podważa jego kompetencje. Z drugiej strony, bycie ratownikiem nie czyni ekspertem we wszystkich aspektach medycyny ratunkowej. Wymądrzanie się nigdy nie jest w dobrym tonie. Wzajemne skakanie sobie do gardeł jest tym bardziej niedopuszczalne. W sytuacjach, w których błąd ludzki prowadzi do śmierci lub trwałego kalectwa pacjenta, zamiast wytykać się palcami, porozmawiajmy o tym co należałoby zrobić inaczej. W tym zawodzie nie ma miejsca dla „ignorantów w lateksowych rękawiczkach”, jak to trafnie określił jeden z czytelników.
Kasia Hampton
meritus.kopernika.pl
Komentarze