Zawał, zapalenie płuc, złamanie nogi, przeziębione dzieci - wszyscy w jednej poczekalni Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Na długi czas oczekiwania i chaos - skarżą się pacjenci. Dyrektor zapewnia, że to już przeszłość i będzie coraz lepiej
Oława W szpitalu
Na ulotkach informacyjnych, wydanych przez Zespół Opieki Zdrowotnej w Oławie napisano, że Szpitalny Oddział Ratunkowy gwarantuje nowy standard pomocy w przypadkach zagrożenia życia i zdrowia. Dotychczasowe izby przyjęć - zdaniem kierownictwa szpitala - "nie zawsze w pełni zabezpieczały potrzeby pacjentów w stanach nagłych" i często trzeba było długo czekać na pomoc. SOR miał to rozwiązać.
Wołanie o pomoc
O tym, jak w praktyce wygląda ten "nowy standard", opowiada oławianka Dorota Kot. Twierdzi, że jej mąż znalazł się o krok od nieszczęścia, pomimo dwukrotnych przyjazdów do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. - W nocy z 16 na 17 grudnia, mój mąż Tomasz przewrócił się, poczuł ból w klatce piersiowej - opowiada pani Dorota. - Nie było mnie w domu, obudził syna, aby zawiózł go na pogotowie, bo dusił się, nie mógł złapać powietrza. Pojechali do szpitala i trafił tam do SOR-u, gdzie są warunki do przyjęcia pacjenta, który się źle czuje. Zmierzyli mężowi ciśnienie - miał bardzo wysokie i zrobili badanie EKG. Dali tabletkę pod język. Mąż cały czas siedział na korytarzu, choć było mu niedobrze, ciągnęło go na wymioty. Siedział trzy godziny na korytarzu. Gdy spadło mu ciśnienie, został odesłany do domu. Następnego dnia rano, około godziny 7.00, zaczęły się bóle brzucha, przyjechało pogotowie i zabrano męża do szpitala. Znowu zrobiono EKG, a lekarz kazał wykupić nospę i paracetamol. To było nasze drugie wołanie o ratunek.
Potem było jeszcze gorzej. W niedzielę, 17 grudnia, o godz. 12.00, małżeństwo samodzielnie przyjechało do szpitala. W Szpitalnym Oddziale Ratunkowym zastali tłum ludzi. Byli to głównie pacjenci z bólami brzucha i biegające po korytarzu przeziębione dzieci. Kobieta opowiada, że podeszła do pielęgniarki i opowiedziała o objawach męża - było mu słabo, słaniał się na krześle, miał zawroty głowy: - Czekaliśmy trzy godziny, zmierzono mężowi ciśnienie, lekarz powiedział, że od zaraz jest mu potrzebna opieka kardiologiczna. Powiedziałam, że mąż był tu w nocy, pobierano mu krew. Lekarz stwierdził, że nie było zawału. Nie zrobił EKG, tylko podał mężowi kroplówkę. Mąż leżał, miał dreszcze, przykryłam go kurtką i kocem. Dostał lek przeciwbólowy i obniżono mu ciśnienie. O godz. 18.00 pojechaliśmy do domu. Pół godziny później bóle zaczęły się od nowa, wszystko go bolało. Ból był bardzo silny. O 21.00 zadzwoniłam na pogotowie. O 23.00 karetki ciągle nie było. Z mężem było coraz gorzej, był coraz mniej komunikatywny, nie chciał, żeby zapalić światło. Znów zadzwoniłam, dyspozytorka powiedziała, że ambulans jedzie z Wrocławia. Gdy powiedziałam, że mąż ma światłowstręt, karetka przyjechała i zabrała męża do SOR. O godz. 2.20 zadzwonili ze szpitala, że przewożą męża do Wrocławia, na kardiologię, bo miał zawał.
Dyrektor szpitala Andrzej Dronsejko: - Takie skargi rozpatrujemy, gdy pacjent zwraca się z taką prośbą do szpitala. Dodaje, że trzeba wówczas przeanalizować dokumentację medyczną oraz porozmawiać z personelem.
Czytaj więcej: gazeta-olawa.pl
Komentarze