Pogotowie organizuje kolejne nabory, ale sytuacja się nie poprawia. Brakuje nawet kilkudziesięciu ratowników. - Gdyby nie pracownicy kontraktowi, pogotowie trzeba by zamknąć z dnia na dzień. A będzie jeszcze gorzej, bo to skrajnie ciężki i źle płatny zawód - alarmuje Paweł Horoszczak, związkowiec.
Pracuję w pogotowiu wyłącznie dlatego, że mnie do tej roboty ciągnie i innej sobie nie wyobrażam - mówi ratownik medyczny z kilkunastoletnim stażem.
- Za podstawową pensję, która nie sięga trzech tysięcy, nie utrzymam rodziny, więc pracuję dwa razy więcej, często po 300 godzin w miesiącu. Tak, jestem zmęczony. Tak, widzę kolegów, którzy odchodzą z pracy, bo już nie dają rady. Nie dziwię się im i zazdroszczę. Zarabiają więcej, pracują mniej, mają czas na życie.
- Tak źle jeszcze nie było, a nic nie wskazuje, żeby sytuacja miała się poprawić - mówi Paweł Horoszczak, Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Służb Ratowniczych.
Czytaj więcej: lodz.wyborcza.pl