W niedzielę na lotnisku w Michałkowie doszło do wypadku z udziałem pilota motoparalotni. 66-letni mężczyzna przed starem podszedł do swojej motoparalotni w obszar pracy silnika ze śmigłem. W wyniku nieszczęśliwego wypadku śmigło uderzyło w jego bark dokonując mocnej rany szarpanej. Świadkowie wezwali pogotowie.
Dyspozytornia mieszcząca się w Kaliszu zamiast zadysponować ekipę ze śmigłowcem ratunkowym stacjonującym 500 metrów dalej, wezwała karetkę pogotowia z ostrowskiego szpitala. Ratownicy medyczni musieli pokonać 6,5 kilometrową wąską drogę.
66-letni mężczyzna miał wylatane około 800 godzin. Feralnego dnia postanowił sprawdzić ciąg motolotni przed startem. Jednak zerwała się linka i motolotnia uderzając w pilota, przewróciła go i spowodowała poważne obrażenia ciała. Poszkodowanego mężczyznę zabrano do szpitala, gdzie trafił na blok operacyjny. Następnie został przewieziony na oddział ortopedyczny.
– Wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. Śmigłowiec wysyłany jest na miejsce zdarzenia kiedy jest trudny dostęp, stan jest poważny i nie ma karetek, które mogłyby szybciej dotrzeć. W tej sytuacji gdyby wykorzystano śmigłowiec LPR, mogłoby to trwać dłużej, niż gdyby zadysponowano tylko karetkę. I choć odległość nie była zbyt duża, bo jakieś 300 metrów, medycy z LPR musieliby dwukrotnie dokonać procedury startu i lądowania. Dotrzeć z bazy LPR do poszkodowanego, a następnie przetransportować go do szpitala. Naszym zdaniem śmigłowiec musi być dostępny do poważnych zdarzeń, bo później jest dyskusja dlaczego śmigłowiec LPR nie był dostępny na potrzeby obsługi skutków wypadku np. na drodze S8. – wyjaśniał Paweł Gawroński, rzecznik kaliskiego szpitala, które zarządza dyspozytornią medyczną.
Odmiennego zdania jest Wojciech Kornaszewski, który tego dnia pełnił dyżur na karetce w ostrowskim szpitalu. To właśnie on został tego dnia zadysponowany na wypadku na lotnisku w Michałkowie. – Karetka otrzymała wezwanie w kodzie 1., czyli dyspozytor medyczny ocenił stan pacjenta jako poważny i zagrażający jego życiu. Na miejscu zastaliśmy uraz ręki i ramienia z upływem krwi około 500 ml, pomimo zastosowanych opatrunków przez świadków zdarzenia. Była to duża płatowa rana z ubytkiem skórno-mięśniowym. Nie mogę zrozumieć dlaczego nie zadysponowano śmigłowca lub nie poproszono stacjonujących tam medyków o pomoc. Nierzadko załoga LPR podwożona jest samochodami cywilnymi, gdy miejsce lądowania śmigłowca jest oddalone od miejsca wypadku. Byli przecież w zasięgu wzroku. Jest możliwość by udzielili bezpośredniej pomocy w takim nagłym wypadku nie startując śmigłowcem. My jako ratownicy stacjonujący również na podstacjach, udzielamy doraźnej pomocy wszystkim potrzebującym.
To kolejna kontrowersyjna sytuacja z udziałem dyspozytorni medycznej w Kaliszu. Kilka tygodni temu zmarł mężczyzna po tym gdy dyspozytor przyjmujący zgłoszenie wdał się w pyskówkę ze zgłaszającym, a także poinformował o wysłaniu policji, a nie karetki pogotowia do umierającego człowieka. Jednak najbardziej skandalicznym były słowa dyspozytora: „No to umrze”.
Źródło: ostrow24.tv