Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

W środku tłumu ataku padaczki dostaje turysta. Stojący wokół ludzie zauważają zaparkowaną zaledwie 50 m dalej karetkę pogotowia. Ta mimo próśb nie podjeżdża, bo dyspozytor każe jej ratować nietrzeźwego, który wywrócił się na ulicy i do którego przyjechała z interwencją.

Do takiej sytuacji doszło w środę w Zakopanem. Do wymagającego pilnej pomocy mężczyzny w ataku padaczki ostatecznie wezwano inną karetkę, której załoga na czas podjęła działania ratunkowe. Dlaczego doszło do takiej sytuacji, że ratownicy zamiast ratować umierającego zajmowali się "zamroczonym" kloszardem? Zdaniem ich samych, winne są przepisy i procedury. Turysta dostał ataku Maria Dańkowska, mieszkanka Kwidzyna, która spędzała wakacje w Zakopanem, była świadkiem, jak turysta dostał ataku padaczki. - Koło mnie wywrócił się mężczyzna.

Zaczął się cały trząść. Wyglądało to jakby dostał udaru - opowiada kobieta. Po chwili ktoś w tłumie wypatrzył karetkę, która na sygnale stała na deptaku 50 m dalej. - Pobiegłem do karetki i poprosiłem o pomoc - mówi Dawid Strupek, kolejny ze świadków zdarzenia. Ku jego zdziwieniu usłyszał od załogi ambulansu, że nie mogą pomóc, bo mają inne zadanie. - Usłyszałem, że muszą się zająć się pijanym kloszardem, a ja mogę wezwać do chorego z padaczką inną karetkę. Byłem w szoku. Tam umierał mężczyzna, ale oni nie chcieli mu po- móc - opowiada. Wie, że więcej osób próbowało przekonać załogę ambulansu do przejechania tych 50 m, ale bez efektu.

Dzwoń po drugą karetkę

Ostatecznie sprawa zakończyła się szczęśliwie. Po około 10 minutach do cierpiącego z padaczką przyjechał drugi ambulans. Ratownik medyczny zaczął udzielać mu pomocy, a po około 5 min wsparł go lekarz z pierwszej karetki, która "rozprawiła się" z kloszardem i zdołała przekazać go patrolowi policji. Chory na padaczkę odjechał do szpitala. Przeżył. Pozostaje pytanie, dlaczego musiał tyle czekać na ratunek, skoro potrzebował pomocy bardziej niż kloszard i mógł umrzeć. Lekarz i złe przepisy - Wszystkiemu winne są złe przepisy dotyczące ratownictwa medycznego - uważa Ali Darwich Isa, ordynator zakopiańskiego pogotowia, a zarazem lekarz, który był w karetce pomagającej nietrzeźwemu.

- Zgodnie z procedurami ja nie mogę zostawić pacjenta, do którego wysłał mnie dyspozytor, choćby nawet "waliło się niebo". Gdyby coś mu się stało w czasie mojej nieobecności, poszedłbym do więzienia! - opowiada. Dr Darwich Isa przyznaje, że to bezsensowne, i jak twierdzi, dla karetki "dyspozytor jest jak Bóg". - Dopóki nie każe nam jechać w inne miejsce, tego nie zrobimy. Lekarz nie ma tu nic do gadania - uważa. W tym przypadku nawet prosił dyspozytora o pozwolenie na przejechanie 50 m, ale ten odmówił.

Czytaj więcej: gazetakrakowska.pl

Twoja reakcja na artykuł?

Komentarze  

imie moje bestia
+3 #1 imie moje bestia 2015-07-09 20:37
Sratatata! tak to jest jak ali i baba pracuja w pogotowiu! mógł oddelegować jednego członka zespołu do udzielenia pomocy drugiej osobie; skoro była to Ska to na bank było ich przynajmniej trzech (bo mniej nie jeździ w eskach)! skoro oddali pijaka policji to najwidoczniej nie wymagał pomocy i nie było zagrożenia życia;
a jak taki alibaba ma zdarzenie mnogie albo masówkę to też udziela pomocy jednemu, a reszta niech czeka w kolejce??? pieprzenie farmzazonów! a ali słyszał o triagu'??
nie ogarniał i stąd zamieszanie...

PS. padaczka to nie umieranie... na miłość boga! kto to pisze??
Zgłoś administratorowi

Aby dodać komentarz, zaloguj się!

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account