Protestującym ratownikom medycznym nie udało się we wtorek porozmawiać z prezydentem Częstochowy - informuje serwis czestochowa.gazeta.pl. Domagają się bezterminowych umów o pracę, tymczasem dyrektor pogotowia wprowadza kontrakty.
- Taka umowa śmieciowa jest wyjątkowo zła, bo my ratujemy ludzkie życie. Potrzebujemy stabilizacji - przekonują ratownicy. - Ta forma zatrudnienia pozwoli efektywniej zarządzać stacją - mówi dyrektor.
Protest trwa od poniedziałku. Grupa ratowników medycznych z częstochowskiego pogotowia i związkowcy "Solidarności" najpierw zajęli gabinet dyrektora, potem przenieśli się do sali konferencyjnej. Powodem było nieprzedłużenie umów o pracę z czterema ratownikami. Kończą się one wraz z ostatnim dniem grudnia. Ponieważ dla każdego z nich była to już druga umowa na czas określony, ratownicy liczyli, że dostaną umowy bezterminowe. Tymczasem zaproponowano im pracę na kontrakt. Co więcej, aby ją otrzymać, musieli przystąpić do konkursu.
W ocenie dyrektora pogotowia Janusza Adamkiewicza taka propozycja w trudnych czasach to nic dziwnego: - Na podobnych zasadach funkcjonują stacje w Lublińcu, Kłobucku, Sosnowcu, Katowicach - wylicza. - To pozwoli mi efektywniej zarządzać. Choćby lepiej planować kłopotliwe dyżury świąteczne. Na kontrakcie pracownicy nie tracą. Jeśli jest to ich podstawowe miejsce pracy, to mają także opłacany ZUS.
- A co z płatnym urlopem? - dociekamy.
- To jedyny mankament, bo go nie ma - przyznaje dyrektor. - Ale zrobię wszystko, żeby ratownicy nie stracili finansowo.
Zakładowa "S" oceniła, że w niedługim czasie w podobnej sytuacji znajdzie się prawie 30 ratowników częstochowskiego pogotowia: - Pełnimy odpowiedzialną służbę. Takie oszczędności na ludziach są absurdalne - dowodzi Paweł Niezgoda, szef komisji zakładowej NSZZ "Solidarność".
Czytaj więcej: czestochowa.gazeta.pl
Komentarze