Do pacjenta została wysłana karetka 30 minut po wezwaniu - czytamy w portalu dzienniklodzki.pl. Pacjent po przewiezieniu do szpitala nie odzyskał już przytomności i zmarł. W łódzkim pogotowiu ratunkowym wszczęto postępowanie wyjaśniające i zawieszono dyspozytorów, którzy kontaktowali się ze zgłaszającymi.
Czwartek przed godz. 17. W sklepie rowerowym przy ul. Czarnkowskiej na łódzkich Bałutach osunął się na podłogę Zbigniew G. Jego koledzy zaniepokoili się, gdy zobaczyli, że lewa noga mężczyzny drży. Byli przekonani, że jest to efekt przebytego w kwietniu zabiegu zespolenia kości udowej.
Gdy przez kilkadziesiąt minut objawy nie ustąpiły, pracownicy sklepu powiadomili rodzinę 60-letniego mężczyzny. Jego zięć, Piotr Rabęcki, kilka minut później był już na miejscu. Chwilę później zadzwonił na numer alarmowy 112 po pomoc.
Mężczyzna powiedział dyspozytorowi pogotowia, że teść jest przytomny, ale ma dziwne drgawki.
- Pierwsze zgłoszenie telefoniczne zarejestrowano o godz.17.50. Powodem wezwania był ból nogi lewej, skurcze. Dyspozytor otrzymał informację, że w kwietniu tego roku pacjent był operowany z powodu złamania kości udowej. W dniu zgłoszenia wizyty zsunął się z krzesła - mówi Danuta Szymczykiewicz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
Dyspozytor zakwalifikował to zgłoszenie, zgodnie z wywiadem, jako uraz. Podjął też decyzję o wysłaniu karetki z zespołem ratowników.
- Denerwowaliśmy się, że karetka nie przyjeżdża. Stan taty pogarszał się. Zaczynał mieć problemy z oddychaniem. Krztusił się i traciliśmy z nim kontakt - mówi Piotr Rabęcki.
O godz. 18.07 mężczyźni dzwonią ponownie po pogotowie. Informują o pogorszonym stanie 60-latka. Sugerują, że może to być wylew lub udar.
- Dyspozytor otrzymał informację o pogorszeniu stanu zdrowia chorego. W trakcie rozmowy poprosił raz jeszcze o dokładny opis stanu zdrowia chorego. Poinformował dzwoniącego o braku wolnych karetek. Podjął starania o przyspieszenie realizowanych już przez WSRM wizyt - mówi Danuta Szymczykiewicz.
- Chwilę po tej rozmowie tata stracił przytomność. Cały drżał. Ułożyliśmy go już wcześniej w pozycji bocznej. Byliśmy bezradni czekając na pogotowie - mówi pan Piotr.
O godz. 18.18 mężczyźni obecni w sklepie dzwonią po raz kolejny na pogotowie.
- Powiedzieliśmy, że chory przestaje oddychać, że zaraz zejdzie - mówi Wojciech Matuszkiewicz, szef pana Zbigniewa.
Reakcja dyspozytora bardzo ich zaskoczyła. Miał on odburknąć, że "jak będzie wolna karetka to przyjedzie" i... rozłączył się.
Czytaj więcej: dzienniklodzki.pl
Komentarze
Pozdrawiam
Jak zaczną jeździć tylko i wyłącznie do stanów nagłego zagrożenia zdrowotnego to wystarczy w zupełności.