Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, baza w Polskiej Nowej Wsi koło Opola. Trzyzmianowy zespół w pełnej gotowości czeka na wezwanie. Jak wygląda codzienność, co sprawiło, że ratownicy zdecydowali się na taką, a nie inną pracę, o czym myśli się w trakcie akcji ratunkowej i jakie obrazy zapamiętywane są przez tych, którzy ratują życie. O tym w reportażu Karoliny Kondrackiej i Piotra Wrony.

Posłuchaj, przeczytaj.

Ratownik 23 na opolskim niebie

Kolejny dzwonek, przypominający ten szkolny, w odróżnieniu od zapadającej po wejściu do klasy nauczyciela ciszy, tutaj wyznacza walkę o życie. Nie ma łatwych ani oczywistych decyzji.

Stanowią zespół, nie tylko z nazwy. Tutaj zaufanie stawiane jest na pierwszym miejscu.
Na koniec dnia w szafie wiszą czerwone kurtki: Lekarz, Ratownik, Pilot. Często pozostają z myślami, która w bazie pozostać nie chcą.

Wszystko jest odmienne, nawet czas pracy wyznacza słońce

Rytm pracy w Bazie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Polskiej Nowej Wsi pod Opolem wyznacza słońce. Przez cały rok, od wschodu do 45 minut przed jego zachodem – pełna gotowość. – Pracę rozpoczynamy jednak wcześniej – mówi nam Mateusz Rak, jeden z ratowników nieustannie wpatrujący się w ekran monitora. – Przykładowo 25 stycznia dyżur rozpoczyna się o godzinie 7:34, a kończy o 15:44. Jak zaznacza, zgłoszenie może przyjść na kilka minut przez zakończeniem dyżuru. Od końca maja baza działa od godziny 7:00 do 20:00. W połowie lata, czas ten się systematycznie skraca. Bywają dni, w których ratownicy nie otrzymują wezwań, są również takie, gdy silniki są cały czas rozgrzane, zdarza się, że wylot uniemożliwia pogoda.

– Naszym zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa pacjentowi. Czy są sytuacje trudne? Ratujemy życie – dodaje Rak, który na chwilę przerywa rozmowę kolejną dyspozycją płynącą z radiotelefonu. Helikopter wylądował w Brzegu, zabierana jest starsza osoba z podejrzeniem udaru mózgu. Już teraz wiemy, że trafi ona do szpitala neuropsychiatrycznego w Opolu.

 

Posłuchaj wywiadu z ratownikami: 

Indywidualiści mogą mieć problem

Dźwięk otwieranych drzwi hangaru, jest wiosna. Od ponad godziny w bazie słychać rozmowy. Część osób tutaj nocuje, pilot z Warszawy, ratownik z Gliwic. Świat się kurczy i można to odczuć nie tylko w trakcie wakacji, gdzie w kilkanaście godzin możemy znaleźć się na drugiej stronie globu.
Pilot Michał Smaga służbę rozpoczął w wojsku, gdzie się wyszkolił. Pracował tam również jako instruktor. Następnie trafił do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Wie, że to od niego zależy bezpieczeństwo w trakcie lotu. Poranny przegląd rozpoczyna od otwarcia wszystkich pokryw i sprawdzenia stanu technicznego.
W lotnictwie ratowniczym procedury różnią się od tych ogólnie przyjętych. Standardowo procedura rozruchu odbywa się przed startem. Tutaj po wezwaniu ratownicy mają trzy minuty do podniesienia helikoptera. – Minimalizujemy czas do startu. Staramy się korzystać z tzw. procedury szybkiego uruchomienia. Sprawdzenie stanu helikoptera przed dyżurem pozwala włączyć silnik w kilka sekund. W tym czasie ratownik zwykle kończy przyjmowanie zgłoszenia i jego uszczegółowianie – dowiadujemy się o dokładnej lokalizacji, stanie poszkodowanego. W międzyczasie przychodzi lekarz, zajmuje miejsce, dołącza ratownik i lecimy – opisuje Smaga. – Nie latamy nigdy zatankowani do pełna, śmigłowiec jest lżejszy, leci szybciej – dodaje. Zaczyna się walka o zdrowie i życie.

Lux karetka

W świadomości wielu osób helikopter, to taka super karetka. – Warunki pracy mamy lepsze niż w tradycyjnej karetce „S” – przyznaje Michał Bączkowski – lekarz, specjalista medycyny ratunkowej. Stan pacjenta jest tutaj monitorowany podobnie jak na sali operacyjnej.
Sprzęt musi być niezawodny, sprawdzać się we wszystkich warunkach. Lekarz z radością otwiera plecak medyczny, który jest autorskim projektem. – Waży 22 kg, zawiera niezbędne wyposażenie, udajemy się z nią do pacjenta – mówi Bączkowski.

Jak dopowiada, w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym funkcjonuje również karta pacjenta, odmienna od tej stosowanej w transporcie kołowym. – Kontrolujemy na bieżąco wszystkie potrzebne parametry takie jak: ciśnienie, monitoring EKG, nasycenie krwi tętniczej tlenem. Karta pomaga pracującym od nas pacjenta lekarzom. Po powrocie do bazy dane z karty wprowadzane są do specjalnego systemu. Dzięki niej mamy możliwość weryfikacji czynności wykonanych przez lekarza przez jego przełożonych i sprawdzenia, co zrobił, czy czegoś zaniechał czy podał właściwe leki. Jednym słowem „mysz się nie przeciśnie”. – W ratownictwie nie ma niuansów. Jakie czynności zostały wykonane, podane leki, ocena urazowa itp. – Transparentność jest duża – zaznacza Michał Bączkowski.

Warto uzmysłowić sobie, że w helikopterze podczas lotu jest bardzo głośno. Niewiele tu miejsca, każdy cenny centymetr wypełniony jest sprzętem medycznym. Pacjentowi – dla jego komfortu – zakładane są specjalne słuchawki – ochraniacze słuchu. Różnią się one od tych, które ma cała załoga. Ponieważ nie ma możliwości rozmowy, poszkodowany może kontaktować się z lekarzem jedynie poprzez gesty np. klepnięcie. Lekarz monitoruje natomiast jego stan za pomocą urządzeń medycznych. Jak przyznaje nasz rozmówca, w karetce jest dużo więcej bezpośredniego działania z pacjentem.

Przygoda z ratownictwem

Nie chcą, aby mówić o nich bohaterowie. Praca którą wykonują jest specyficzna, co ich łączy? Mateusz Rak z nostalgią wspomina, że w szkole podstawowej brał udział w zawodach „Bezpieczeństwo w Ruchu Drogowym”. – Dostaliśmy się do etapu wojewódzkiego, gdzie były zadania z udzielania pierwszej pomocy. Zupełnie nie wiedziałem o co chodzi – bandażowanie, unieruchomienie, krwotok – wylicza. – Pamiętam wszystko zrobiłem źle – dodaje biorąc kolejny łyk kawy. Jak przyznaje, pierwsza poważna myśl o zajęciu się ratownictwem zrodziła się w harcerstwie. – W 1999 roku założyliśmy w naszej drużynie Harcerską Grupę Ratowniczą, która działa nadal i szkoli młode pokolenia harcerzy. Służy zabezpieczaniu imprez harcerskich, sportowych, szkolenia siebie oraz innych. – Patrząc z perspektywy czasu była to zabawa, ale podchodziliśmy do niej naprawdę poważnie. Mieliśmy też sukcesy, zdobywaliśmy kilkukrotnie Mistrzostwo Polski. To było dla nas „coś” – przyznaje. Pierwsze praktyki, szkoła medyczna, praca na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, wolontariat, następnie sześć lat pracy w pogotowiu ratunkowym. I nareszcie spełnienie marzeń, praca w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, na początku we Wrocławiu, teraz w Opolu.

Satysfakcja

Praca w LPR to działanie na żywo. W odróżnieniu od wojska, loty treningowe to niewielka część ich pracy. – Cały czas prawdziwe życie – mówi Smaga. Wojsko to przede wszystkim ćwiczenia i symulacje różnych scenariuszy, w przypadku LPR, scenariusze pisze życie. – Musimy radzić sobie z emocjami, skupić się na bezpieczeństwie misji. Czasami pogoda płata nam figle. Zmuszeni jesteśmy lecieć inną trasą. Dużo w tym zawodzie zależy od natury. Ta praca wymaga skupienia, racjonalnego myślenia. – Dowieźć życie, aby trwało dalej – podsumowuje.

Praca dla ludzi o mocnych nerwach

Doświadczenie sprawia, że przyzwyczaili się do widoku krwi, krzywdy, tragedii. Osoby, które nie mają z tym na co dzień do czynienia, mogą na podobne sytuacje różnie reagować. – Ta praca z jednej strony sprawia, że nabieramy „grubej skóry”, z drugiej wyrabia empatię. Nie możemy jednak wszystkiego brać do siebie, ponieważ moglibyśmy nie poradzić sobie z nadmiarem negatywnych emocji – stwierdza Rak.
Muszą być przygotowani na rożne scenariusze, także te najgorsze. Na reakcję rodzin, ich przeżycia, ponieważ czasem i one potrzebują pomocy. To skłania do refleksji. Załoga Ratownika 23 przyznaje – Największe emocje wzbudza ból i cierpienie dzieci.

Śmigłowiec, to jest coś

– Najczęściej nasz przylot wzbudza duże zainteresowanie. Bywają sytuacje gdy nieodzowna jest pomoc policji czy straży pożarnej. Ludzie są ciekawi, robią zdjęcia, coś niespodziewanego ląduje na ich podwórku, na drodze – chcą zobaczyć jak to wygląda – jednym słowem ciekawostka.
Zainteresowanie, to też korzyści. W razie potrzeby nie brakuje dodatkowych rąk do pracy, zawsze znajdzie się ktoś chętny do pomocy.

Sensacja nie jest w cenie

Obrazy z konkretnych akcji ratunkowych, twarze ludzi, rozmowy, pozostają na długie tygodnie w pamięci. Nie dają się namówić na trzymające w napięciu, mrożące krew w żyłach opowieści, pozostają one tajemnicą.
Niektóre sytuacje zaskakują nawet ratowników. Wezwanie, lekarze pukają do drzwi, pacjenta nie ma w domu. Ostatecznie okazuje się, że gdy załoga jeszcze była w powietrzu, opiekunka tej osoby sama zawiozła ją do szpitala. Zdarza się również, że dyspozytor kieruje nas do pacjenta, a po chwili oddzwania, że wezwanie odwołane. Inny przykład. Rodzina dowiadując się, że przyleci śmigłowiec rezygnuje i upiera się, że pacjenta jednak sama zawiezie do lekarza. – Bywa, że pacjenci nie chcą lecieć helikopterem i mają do tego prawo. Jeżeli są w pełni świadomi, nie możemy nikogo zmusić. Trudne przypadki to, gdy lecimy do poszkodowanych dzieci i rodzice nie wyrażają zgody na przelot śmigłowcem. Czasami się tak zdarza, ponieważ nie mamy dodatkowego miejsca dla rodzica – przyznaje Mateusz Rak.

Aplikacja nie do zabawy

To co jest nowinką i rozrywką dla wielu, dla nich jest nieodzownym narzędziem pracy. Bardzo pomocna w ich działaniach jest specjalna aplikacja. – Pokazuje mam wszystkie niezbędne do pracy parametry takie jak m.in. rozmieszczenie śmigłowców, ich sytuację operacyjną, pogodę. Łatwo sobie ją wyobrazić. Na popularną mapę Google Maps nałożone są wewnętrzne informacje LPR. – Teraz – jak widać na monitorze – nasz śmigłowiec, czyli Ratownik 23 dolatuje do lądowiska w Opolu – pokazuje na mapie Mateusz Rak. Założenie jest takie, aby w ciągu 15 – 20 minut lotu dotrzeć do dowolnego punku na obszarze całego województwa opolskiego. Jest to możliwe dzięki poruszaniu się maszyny w linii prostej oraz prędkości sięgającej 240 km/h, która oczywiście jest zmienna i zależy od warunków wietrznych. – Zawsze staramy się wylądować jak najbliżej miejsca zdarzenia – zaznacza.

Szybkość i planowanie

Głos z radiotelefonu zawsze powoduje skupienie i uwagę. Ratownik przyjmujący zgłoszenie od dyspozytora, otrzymuje również konkretne dane adresowe. Z pomocą zdjęć satelitarnych, można sprawdzić dogodne miejsce do lądowania. Tu ważną rolę odgrywa planowanie przed wylotem, wychodzenie naprzód. Bywa, że konieczne jest wsparcie strażaków, np. gdy chcemy dotrzeć do miejsca zdarzenia, a z różnych względów musimy lądować, dajmy na to kilometr od celu. Ich pomoc skupia się na znalezieniu miejsca do dogodnego lądowania oraz na przewiezieniu sprzętu medycznego w miejsce zdarzenia. – Szczególnie trudne operacje wykonywane są w miastach, gdzie jest gęsta zabudowa oraz na terenach górskich, tam bardzo dynamicznie zmieniają się warunki pogodowe, przede wszystkim wiatr – podsumowuje ratownik.

Dwa światy ratownika

W helikopterze ratownik nie jest wyłącznie członkiem załogi medycznej, ale można powiedzieć prawą ręką pilota. Ratownik nazywany członkiem załogi HEMS jest osobą, która łączy dwa światy – trochę lotnictwa, trochę medycyny – łącząc pilota i lekarza. – Ratownikami jesteśmy dopiero w momencie działania na ziemi. Od momentu przyjęcia zgłoszenia do wylądowania, jesteśmy pomocą dla pilota, takim jego trochę nawigatorem. Ustalamy cel lotu, obsługujemy urządzenia nawigacyjne, dbamy o bezpieczeństwo w czasie lotu. Dopiero, gdy pilot wyłączy silniki zmieniamy się w ratownika medycznego i pomagamy lekarzowi – podkreśla Mateusz Rak. To wszystko sprawia, że lekarze muszą być bardzo samodzielni. Zazwyczaj, zaraz po wylądowaniu lekarz wysiada i udaje się do pacjenta, a ratownik może do niego dołączyć, dopiero po zatrzymaniu wirnika. Musi zadbać o bezpieczeństwo, żeby nikt niepowołany do śmigłowca nie podszedł.

Życie

– Trudno jednym słowem określić, czym jest życie. To dar, z którego jak najlepiej należy skorzystać. Ktoś powiedział kiedyś, że życie przeżyte dla innych jest czymś wielkim. Możliwość pracy takiej, a nie innej, to coś pięknego. Każde uratowane życie to ogromna radość, satysfakcja – mówi Michał Słomian, ratownik medyczny. Załoga Ratownika 23 przyznaje, że pamięta, tych pacjentów, których udało się uratować. Cieszą ich gesty podziękowań za udzieloną pomoc. Zawód ten wiąże się z posiadaniem pewnych predyspozycji. Można się w tym kierunku wykształcić, ale wiele weryfikuje życie – ktoś może nie wytrzymać presji, nie radząc sobie ze stresem czy trudami ratowania ludzi.

Każda sytuacja ratowania życia uczy pokory, jest też szkołą, której nie zastąpią studia czy szkolenia. Im więcej napotkanych sytuacji i pacjentów, tym więcej doświadczenia. Rozmowę przerywa wezwanie, dzwonek odezwał się kolejny raz. Rozpoczęło się odliczanie trzech minut do startu.

Piotr Wrona  https://www.facebook.com/piotr.wrona.148
Karolina Kondracka https://www.facebook.com/karolina.kondracka.3994

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account