Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Lecący z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w ciągu kilkunastu minut może dotrzeć w najdalszy zakątek Opolszczyzny. Od końca 2016 roku interweniował już ponad 600 razy, ratując życie setkom mieszkańców. Dzięki dobrze wykwalifikowanej kadrze ratowników medycznych, lekarzy i pilotów akcje ratunkowe prowadzone są nawet na szczycie Śnieżki czy na Czarnej Górze.

Mateusz Majnusz: Kiedy doczekamy się wybudowania w Opolu stałej bazy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego?

Mateusz Rak, ratownik medyczny, kierownik opolskiej bazy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego: W połowie lutego została podpisana umowa z firmą budowlaną, która od razu przystąpiła do realizacji tego zadania. W tej chwili zostały wykonane już pierwsze prace ziemne i wylany został fundament. Zgodnie z umową w ciągu ośmiu miesięcy baza powinna być gotowa. Do tego dochodzą jeszcze dwa miesiące na odbiory. Liczymy więc, że w pierwszym kwartale przyszłego roku powinniśmy już działać w nowej bazie.

Baza usprawni waszą pracę?

– Będzie to duży skok technologiczny. Obecna baza, mimo że tymczasowa, zapewnia nam dobre warunki zarówno zimą, jak i latem. Mankamentem jest natomiast ograniczone miejsce, ponieważ brakuje nam pomieszczeń administracyjnych i magazynowych. Z kolei śmigłowiec przechowywany jest w nieogrzewanym namiocie halowym, który przy niskich temperaturach utrudnia wykonywanie czynności obsługowych.

Co znajdzie się w bazie?

– W jednej bryle budynku umieszczone będą wszystkie niezbędne dla nas pomieszczenia. Przede wszystkim hangar z podgrzewaną podłogą i specjalną platformą, na której znajdować się będzie śmigłowiec. Dzięki takiemu rozwiązaniu śmigłowiec już po wylądowaniu przemieszczony zostanie po szynach do wnętrza hangaru, chroniąc go tym samym przed dużym nasłonecznieniem lub mrozem. Z kolei gdy zostaniemy wezwani, w ciągu kilkunastu sekund śmigłowiec wyjedzie z hangaru, by wyruszyć na ratunek. Dochodzą do tego nowe pomieszczenia medyczne, administracyjne, magazyny techniczne, warsztaty, pokój oczekiwań dla załogi, pokój operacyjny i pokoje wypoczynkowe. To wszystko będzie w bazie.

Załoga w niej śpi?

– Tak, czasem się tak zdarza. Na przykład nasi piloci dojeżdżają z Warszawy i spod Łodzi. Są na miejscu kilka dni, a po skończonym dyżurze muszą mieć miejsce, w którym odpoczną i pójdą spać. Z kolei w pokoju oczekiwań znajdą się kanapy, stół i telewizor. Gdy oczekujemy na wezwanie, a nie ma wówczas innych obowiązków, możemy posiedzieć, porozmawiać, poczytać książkę.

Dlaczego latacie tylko od wschodu do zachodu słońca? W nocy to niemożliwe?

– Wynika to ze statystyk i potrzeb danego regionu oraz z umowy, jaką Lotnicze Pogotowie Ratunkowe ma podpisaną z Ministerstwem Zdrowia. Obecnie w Polsce są cztery bazy całodobowe w: Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i Gdańsku.

Sposób prowadzenia operacji nocnych jest zupełnie inny niż podczas dnia, gdy mamy możliwość lądowania bezpośrednio na miejscu zdarzenia. W sytuacji nocnej lądujemy na wcześniej ustalonych i sprawdzonych tzw. miejscach gminnych, które zlokalizowane są praktycznie w każdej gminie województwa i wykorzystywane są poprzez wybranie najbliżej zlokalizowanego miejscu zdarzenia czy zachorowania. Dodatkowo o zmroku niezbędna jest pomoc i zabezpieczenie akcji przez straż pożarną.

Wasz śmigłowiec wzbudza wiele zainteresowania. To utrudnia pracę?


– Najtrudniejsze miejsca, w których zdarza nam się lądować, to przede wszystkim miasta z gęstą zabudową, góry czy też autostrady i drogi. Z powodu dużej liczby drzew i budynków musimy bardzo ostrożnie podchodzić do każdej naszej czynności. Problemem dla nas są często ludzie ciekawi zdarzenia, którzy próbują podejść jak najbliżej śmigłowca. Czasami rodzice z dziećmi na rękach chcą być jak najbliżej miejsca lądowania, nie wiedząc, że energia, jaką posiada strumień powietrza od wirnika nośnego, może poderwać leżący kamień i zrobić krzywdę. Z kolei w przypadku dróg szybkiego ruchu często jesteśmy pierwszymi służbami, które dotrą do poszkodowanego. Nie ma wtedy policji czy straży, która mogłaby zabezpieczyć miejsce lądowania. Jedyną możliwością wylądowania jest wtedy powolne schodzenie na drogę aż do momentu, w którym jakiś kierowca nas zauważy i dzięki temu wstrzyma ruch.

Jakie trudności pojawiają się stale?

– Przede wszystkim musimy jak najdokładniej zlokalizować miejsce zdarzenia. Od dyspozytorów medycznych otrzymujemy jedynie podstawowe informacje. Aby nie mieć problemów ze znalezieniem pacjenta, musimy tę kwestię rozwiązać jeszcze przed samym wylotem. Wszystko od momentu przyjęcia zgłoszenia do wylotu musi się odbyć w ciągu trzech minut. Z kolei już po wylądowaniu czasem zdarza się, że pacjenci boją się wejść do naszego śmigłowca, nie chcą lecieć do szpitala. Czasem też rodzice nie godzą się na lot dziecka bez ich opieki. W śmigłowcu jest tylko jedno miejsce dla pacjenta, nie mamy możliwości zabrania rodzica z dzieckiem. Alternatywą wtedy jest transport karetką.

Szpitale na Opolszczyźnie są przystosowane do przyjęcia pacjenta, który zostanie przywieziony helikopterem?

– Takich szpitali w województwie opolskim mamy cztery. Są to Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Opolu, ZOZ w Oleśnie, ZOZ w Kędzierzynie-Koźlu i ZOZ w Nysie z pierwszym w Polsce lądowiskiem na dachu szpitala. Pacjent w ciągu kilku chwil zjeżdża specjalną windą i zostaje przejęty przez lekarzy. Jest to najbardziej optymalny sposób rozwiązania transportu między śmigłowcem a szpitalem. Liczymy na to, że w przyszłości lądowisk przyszpitalnych będzie więcej i umożliwi to nam transportowanie pacjentów do Strzelec Opolskich czy Brzegu. Z niecierpliwością czekamy na budowę lądowiska przy Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Opolu. W tym przypadku szybki czas dotarcia pacjentów z udarem mózgu do szpitala to sprawa kluczowa, niejednokrotnie warunkująca dalsze losy pacjenta.

Czytaj więcej: wyborcza.pl

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account