Mobilny zespół reagowania w stanach nagłych zajmuje się osobami, które w szpitalnym budynku, na placu szpitalnym lub w jego najbliższym sąsiedztwie ulegają zachorowaniu lub wypadkowi - mówi w rozmowie z portalem rynekzdrowia.pl Czarosław Kijonka, ordynator SOR w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 5 w Sosnowcu.
Rynek Zdrowia: - Jak szpital powinien zareagować, gdy człowiek traci przytomność na szpitalnym placu lub w jego pobliżu? Nie są to przecież rzadkie przypadki, bo właśnie do szpitalnych izb przyjęć przychodzą ludzie z różnymi dolegliwościami - chorzy, ale formalnie jeszcze nie pacjenci.
Czarosław Kijonka, ordynator SOR: - Powiem, jak u nas rozwiązaliśmy ten problem. W oddziale ratunkowym mamy mobilny zespół reagowania w stanach nagłych. Zajmuje się osobami, które w szpitalnym budynku, na placu szpitalnym lub w jego najbliższym sąsiedztwie ulegają zachorowaniu lub wypadkowi. Nie zajmuje się on interwencjami wobec osób hospitalizowanych w szpitalu. Od tego jest mobilny zespół resuscytacyjny z oddziału intensywnej terapii.
Do zadań mobilnego zespołu reagowania w stanach nagłych należy ocena stanu zdrowia chorego i w razie konieczności przetransportowanie go na SOR.
- Czym się zajmuje na co dzień taki zespół? Nie sądzę, żeby czekał tylko na zgłoszenia o nagłych zdarzeniach?
- To jest personel kwalifikowany składający się ratownika medycznego i pielęgniarki. Oczywiście ma swoje bieżące zadania. Te osoby asystują lekarzom, monitorują pacjentów, podają leki, prowadzą dokumentację itp. Natomiast w sytuacji zgłoszenia, że coś złego dzieje się z przechodniem na placu szpitalnym lub na pobliskim przystanku, podejmuje natychmiastową interwencję. Jest wyposażony w specjalną torbę reanimacyjną i radiotelefon. Jeśli okazuje się, że nie jest konieczna natychmiastowa reanimacja, ktoś z zespołu idzie po wózek albo po meleks i przewozi chorego do szpitala.
- A co mają robić w podobnych sytuacjach szpitale, w których nie funkcjonują mobilne zespoły?
- Jest to problem, bo rzeczywiście szpitale nie mają takich zespołów. Generalnie jednak postepowanie zależy od trybu zajętości personelu. Jeśli jest zgłoszenie, że ktoś leży przed szpitalem, a w tym samym czasie w izbie przyjęć ratują innego człowieka, to nie mogą zaprzestać udzielania pomocy i iść na miejsce zdarzenia, by sprawdzić co się stało.
Podkreślam, wszystko zależy od rodzaju i trybu zajętości personelu. Gdy personel izby przyjęć zajmuje się wypisywaniem recept, czy zakładaniem opatrunku, to wiadomo, jak powinien postąpić.
Ale chcę też zauważyć, że ten problem - a jest to wąskie gardło naszych szpitali - leży nie tylko w gestii izby przyjęć, w której częstokroć jest jedna pielęgniarka i dochodzący lekarz. To sprawa personelu całego szpitala. Po prostu dyrektor powinien opracować procedurę, która będzie mówiła o tym, że ktoś, kto w danej chwili nie zajmuje się ratowaniem życia, powinien reagować w tego typu przypadkach. A mogą one mieć miejsce także na korytarzu, w sekretariacie dyrekcji, na schodach… W każdym razie powinna być zabezpieczona kwalifikowana pierwsza pomoc.
Gdy natomiast zdarzy się tak, że nie ma możliwości udzielenia natychmiastowej pomocy, bo akurat wszyscy są zajęci, to powiadomienie pogotowia przez świadka zdarzenia powinno być zdublowane przez szpital pytaniem, czy zostało ono przyjęte.
Źródło: rynekzdrowia.pl