Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Współczesne społeczeństwo można definiować przez rozwój nauki i techniki. To on w dużej mierze wpływa na wydłużenie się średniej wieku. Czy w czasach, kiedy śmierć jest odsuwana w czasie, a przez to wypierana z naszej świadomości, umiemy oddalić jej widmo w razie nagłego zagrożenia życia?

Osiągnięcia techniczne, które są owocem pracy postępu i nauki współczesnej cywilizacji, mają na celu podniesie komfortu życia. Prowadzą również do jego wydłużenia. Cierpienie i śmierć stają się nam coraz bardziej obce, co powoduje, że napawają rosnącym lękiem. Dowodzi tego nasza obojętność i brak umiejętności zachowania się w sytuacji zagrożenia życia.

Okazuje się, że występuje dysonans pomiędzy daleko rozwiniętą wiedzą medyczną i techniczną współczesnego społeczeństwa, a podstawowymi umiejętnościami każdego z nas, niezbędnymi do ratowania zagrożonego życia. Należy więc zastanowić się, jak ma się daleko posunięty rozwój cywilizacyjny do świadomości jednostki – jego dbałość o zdrowie i życie w sytuacji zagrożenia?

Obecnie żyjemy w społeczeństwie starzejącym się. Średnia długość życia wciąż się wydłuża. Na czele światowego rankingu znajdują się Japończycy ze średnią prawie 80 lat. Dla Polaków wynosi ona 71 lat. Nie jesteśmy w czołówce, ale nic straconego: dane te dosyć dynamicznie zmieniają się, więc za kilka, kilkanaście lat i my będziemy osiągać taki wiek. Naukowcy przewidują, że co drugi wnuk dzisiejszych Amerykanów czy Europejczyków dożyje 100 lat.

Czemu zawdzięczamy długowieczność? Odpowiedź wydaje się prosta: postępowi techniki i medycyny oraz zmianom w naszych genach. Choroby, które były kiedyś śmiertelne, dzisiaj są całkowicie uleczalne. Standard i higiena życia znacznie się poprawiły na przestrzeni lat. Dzisiaj zapadając na ciężką chorobę, zadajemy sobie pytanie: jak długo będę się leczyć? Kiedyś zastanawialibyśmy się, jak długo będę żyć. Akcent został przesunięty z przeżycia, na życie – jego jakość i długość.

Tak postawiony problem rodzi kolejne, poważniejsze, ale zarazem ciekawsze kwestie. Należy rozważyć zasadnicze zagadnienie natury etycznej: na ile możemy ingerować w nasze ciała i życie – jak bardzo możemy je modyfikować, a także czy podtrzymanie organizmów w zdrowiu i ich ratowanie jest jedynie przejawem jednostkowej troski czy wręcz obywatelskim obowiązkiem? Polskie prawo reguluje bowiem postępowanie w razie zaniechania udzielenia pierwszej pomocy potrzebującemu. Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu z perspektywy jednostki kierującej się wolną wolą, na której spoczywa jednak obywatelski obowiązek.

Udzielenie pomocy potrzebującemu w razie nagłego wypadku wchodzi z jednej strony w obszar naszego wolnego wyboru, z drugiej jednak strony jest regulowane przepisami. Naturalnym odruchem, aktem naszej dobrej woli powinna być chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. Tak, jak każda matka bezwarunkowo pospieszy z pomocą swojemu dziecku, tak każdy z nas powinien zareagować, widząc drugiego człowieka w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia. Można odnieść wrażenie, że jeszcze kilkanaście lat temu ludzie byli bardziej chętni do pomocy i wrażliwi na krzywdę drugiego. Doświadczenia wojny i styczność z realnym zagrożeniem sprawiały, że większość była gotowa nieść ratunek. Dziś, żyjąc w spokojniejszych czasach, odseparowani barierą postępu technicznego zdajemy się być uniewrażliwieni na konieczność niesienia pomocy.

W mediach często pokazuje się śmierć. Widok okaleczonego ciała czy rozlewu krwi to dla współczesnego oglądającego telewizję codzienność. Śmierć pokazywana jest jednak jako konsekwencja ogólniejszych wydarzeń – wojen, katastrof – rzadko mówi się o niej samej. W zamian otrzymujemy pełen pakiet symboli i eufemistycznych obrazów śmierci, mających na celu w delikatny i taktowny sposób przedstawić ten kłopotliwy dla współczesnego człowieka temat. Prowadząc więc nieskalany kroplą krwi żywot, społeczeństwo homo aestheticusa (człowieka, który dąży do upiększania rzeczywistości) temat śmierci w dużej mierze omija z daleka. Ponadto mnogość obrazów związanych z przemocą serwowanych przez media, sprawia, że widok uszkodzonego ciała już nas nie porusza. Poddaliśmy się anestetyzacji – uodporniliśmy się. Czyjaś krzywda czy nieszczęście nie dotyka nas już tak bardzo, bo dzięki mediom mamy z nią do czynienia non stop. Dodatkowo nie pomaga wydłużająca się średnia wieku, która skutecznie oddala tematy starości i ostatecznego odejścia, spychając je niemal w przestrzeń tabu.

Konsekwencją tego jest choćby fakt, że gdy przyjdzie nam zetknąć się z osobą ciężko okaleczoną w wypadku, dopada nas paraliżujący strach i nie wiemy jak się zachować. Odraża nas wygląd nieestetycznego ciała oraz boimy się chorób, o których słyszymy w mediach. Uważamy ponadto, że próbując pomóc drugiej osobie, możemy jej jedynie zaszkodzić. Taka postawa staje się usprawiedliwieniem bierności.
Nawet w przypadkach, gdy nie musimy wejść w kontakt z okaleczonym ciałem, często załamujemy ręce w popłochu. Łatwiejsza zdaje się być obojętność. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że zajmie się tym specjalista. Wydaje nam się, że wezwanie karetki załatwia sprawę. Choć wykonanie takiego telefonu, to już połowa sukcesu – Piotr Dębiński mówi ratownik z Falck Medycyna – zdarza się często, że nikt z tłumu gapiów nie podejmie dalszych, kluczowych dla uratowania zdrowia lub życia czynności. Owszem, jak mówi Art. 162 § 2.  Nie popełnia przestępstwa, kto nie udziela pomocy, do której jest konieczne poddanie się zabiegowi lekarskiemu albo w warunkach, w których możliwa jest niezwłoczna pomoc ze strony instytucji lub osoby do tego powołanej. Jednak zanim zjawi się osoba powołana, jak ujmuje ustawa, obowiązkiem jest udzielenie pomocy – w przeciwnym wypadku grozi kara pozbawienia wolności do lat 3  – przypomina Piotr Dębiński.

Dzwoniąc po karetkę i zgłaszając rzeczywisty stan zagrożenia życia lub zdrowia, wzywający otrzyma wskazówki postępowania od dyspozytora, który ma wykształcenie medyczne. Po pierwsze więc, nie należy bać się sięgnąć po telefon – czasem wezwanie pomocy jest najlepszym co możemy zrobić. Ale jeżeli udzielenie pomocy okaże się potrzebne i nie przekracza naszych możliwości, należy niezwłocznie jej udzielić. Nieraz zdarzało mi się instruować dzwoniącego – mówi Marzena Piekarska, wieloletni dyspozytor Pogotowia Ratunkowego w firmie Falck Medycyna. Ludzie w pierwszym odruchu wolą nie robić nic – uważają, że telefon na pogotowie zwalnia ich z odpowiedzialności za poszkodowanego.

W świetle prawa, nieudzielanie pomocy poszkodowanemu w wypadku jest przestępstwem. To dowodzi, że nie jest to jedynie kwestią naszych sumień, ale również obywatelskim obowiązkiem. Czy jednak należycie się z niego wywiązujemy? Dane są niestety zatrważające. Z niedawno przeprowadzonego przez TNS Polska sondażu wynika, że 10 % Polaków nie wiedziałoby nawet pod jaki numer zadzwonić w razie nagłej konieczności wezwania służb ratowniczych. Z pozostałych 90 % ponad połowa, nie potrafi udzielić pierwszej pomocy. Mimo, że uczy się jej w szkole na lekcjach przysposobienia obronnego i na kursach prawa jazdy. Nikt nie wymaga od nas pomocy fachowej – aby nabyć profesjonalnych umiejętności potrzeba co najmniej półrocznego kursu. Istotne są wykształcenie odruchu niesienia pomocy potrzebującemu i wykształcenie w sobie umiejętności przeprowadzenia podstawowych czynności pozwalających podtrzymać poszkodowanego przy życiu do czasu przyjazdu ambulansu. Niestety, nie każdy to potrafi.

Skąd zatem ta niewiedza? Czy jest efektem ignorancji i obojętności wobec innych? A może reakcją na trudną i niespodziewaną sytuację? Być może jest to również kwestia zanikającej wrażliwości społecznej? Jesteśmy wychowani w kulcie młodego i pięknego ciała, a temat starości i szeroko rozumianej niedołężności spycha się na bok, co czyni z nas etyczne kaleki. Być może oddalające się widmo śmierci powoduje spadek wartości naszego życia, a powszechność tragedii, o których słyszymy w mediach, wywołuje tzw. znieczulenie społeczne. Oczywiście, zdarzały się sytuacje, w których ludzie jednoczyli się i wspólnie nieśli pomoc potrzebującym. Do najbardziej znanych przypadków należy zjednoczona reakcja mieszkańców Nowego Jorku na atak na WTC. Na gruncie polskim z podobną, chwalebną sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku zawalenia się Hali Targowej w Katowicach. Przytoczone przykłady pokazują, że można. Czy więc problem leży w braku wrażliwości pojedynczego człowieka?

Remedium na jego brak mogą być przepisy prawne, takie jak ten: Art. 162 § 1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Jednak czy na pewno skutecznym? Okazuje się, że niekoniecznie. Czego zatem trzeba, by człowiek był gotów udzielić pomocy drugiemu? Może brakuje nam pewności w działaniu? A może boimy się wziąć na siebie odpowiedzialność za drugiego człowieka?

W sytuacji nagłego zagrożenia, nie ma czasu na zastanawianie – trzeba działać. Może warto więc wyrobić w sobie postawę człowieka wrażliwego lub przynajmniej przykładnego obywatela. Gdy ustał oddech i zatrzymało się krążenie do śmierci wystarczą 4 minuty, żeby uratować poszkodowanego… wystarczy trochę dobrej woli.

Twoja reakcja na artykuł?

Komentarze  

ww61
0 #1 ww61 2012-11-20 19:17
Dlaczego potencjalni przypadkowi ratownicy boją się udzielić pomocy?Oto jest pytanie.Nie tak dawno po przybyciu na miejsce zgłoszonego zasłabnięcia ujrzałem kolegę,który z wielkim zaangażowaniem prowadził resuscytację.Mo nitor defibrylatora ukazał migotanie komór i jedno wyładowanie zaowocowało skuteczną reanimacją bo w szpitalu pacjent już rozmawiał z personelem.Kole ga powiedział,że zna zasady udzielenia pomocy z tv.Uratował człowiekowi życie i był zaskoczony że tak niewiele potrzeba...
Zgłoś administratorowi
Darth Vader
-1 #2 Darth Vader 2012-11-22 10:45
Zastanawiam się jak długo jeszcze społeczeństwo będzie wysłuchiwać herezji o 4 minutach. Skoro autorzy zdecydowali się poruszyć wątek tak ważny może wypadałoby napisać, że liczy się każda sekunda...
Zgłoś administratorowi
michu_3
+1 #3 michu_3 2012-11-22 20:42
Vader, wiadomo, że liczy się każda sekunda. Te 4 minuty wbijają się w głowę i są jakoś to obrazuja, jak dla mnie sa lepiej zapamiętywalne. Ważna jest idea - ludzka biernosc po prostu nie zna granic, wazne wiec, zeby wogole ludzie umieli sie rzucic w odruchu pomocy, a wnikanie w minuty czy sekundy to rzecz wtorna. A potem sie slyszy, bo karetka za dlugo jechala. To trzeba ruszyc 4 litery a nie stac w tlumie gapiow. Potem sa pretensje do ratownikow, a jesli ich jeszcze nie ma, to nasz obowiazek, zeby na tyle ile mozna i sie umie rozpoczac pomoc.
Zgłoś administratorowi
marcin1975rm
0 #4 marcin1975rm 2012-11-23 08:23
Cztery minuty wynikają ze statystyk, co nie znaczy, że każdego wobec którego podjęto BLS w ciągu 4 minut da się uratować. A przypadkowi świadkowie zdarzenia mają wiedzieć, że liczy się każda stracona sekunda i udzielania pomocy opóźniać nie należy. Codzienna praktyka pokazuje, że jest dokładnie tak, jak napisał ww61. Jeżeli na miejscu zdarzenia jest osoba, która niezwłocznie podejmie efektywne uciskanie klatki piersiowej, szansa na uratowanie takiej osoby jest bardzo duża i nie maleje drastycznie z każdą chwilą.
Zgłoś administratorowi

Aby dodać komentarz, zaloguj się!

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account