Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Rumor, tłum ludzi, ogólny chaos. Pacjent przekrzykuje pacjenta. Nagle do głównego korytarza wpadają z noszami ratownicy medyczni, którzy przywieźli ciężko ranną osobę z wypadku. Krew leje się strumieniami. Rozpoczyna się walka o życie. Tak najczęściej wyobrażamy sobie pracę szpitalnych oddziałów ratunkowych (SOR-ów). Wyobrażenia te nasycone są brutalnością, a wszystko za sprawą seriali medycznych, które nie oddają tego, co faktycznie dzieje się na co dzień na oddziale. "Nowa Gazeta Lokalna" postanowiła towarzyszyć lekarzom z kozielskiego SOR-u w ich codziennej pracy. Pracy, która przez wielu pacjentów mylona jest ze służbą...

Dwie mocne kawy, kilka głębokich wdechów i już można rozpocząć kolejny dwunastogodzinny dyżur. Jeszcze biały uniform, krótka rozmowa z pielęgniarkami i do sali wchodzi pierwszy pacjent, a za nim następny i kolejni, którzy na szpitalny oddział ratunkowy nigdy nie powinni przybyć.
- Ostry ból zęba, ból odbytu, zniszczony paznokieć u dłoni, ukąszenie kleszcza - to tylko niektóre absurdalne sprawy, z jakimi przychodzą do nas pacjenci - komentuje Grzegorz Ledniowski, lekarz medycyny, pełniący obowiązki kierownika kozielskiego SOR-u.

Jest to wynik niewiedzy na temat właściwego przeznaczenia SOR-u. Większość pacjentów bowiem uważa, że na tym oddziale zostanie im udzielona pomoc, jeżeli się zgłoszą z jakąkolwiek dolegliwością. Tak jednak nie jest. Rozporządzenie ministra zdrowia w sprawie szpitalnego oddziału ratunkowego z dnia 3 listopada 2011 roku jasno określa zakres świadczeń opieki zdrowotnej, który polega na wstępnej diagnostyce oraz podjęciu leczenia w zakresie stabilizacji funkcji życiowych osób znajdujących się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego lub życia. Zakres ten w sposób bardziej szczegółowy został przybliżony w ustawie o Państwowym Ratownictwie Medycznym z 2006 roku.

Dostęp do tych dokumentów jest powszechny. Podobnie jak i nie mogła zostać niezauważona niedawna kampania reklamowa w lokalnych mediach, mająca na celu uświadomienie pacjentom zakresu działalności szpitalnych oddziałów ratunkowych w całym kraju. Mimo to codziennie na oddział trafia kilkadziesiąt osób, którym tak naprawdę nic nie dolega.

Senny początek

Na zegarze wybiła godzina siódma rano. Dla niemalże dziesięcioosobowej grupy lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarek oraz kierowcy karetki rozpoczyna się nowy dyżur, który - w zależności od dnia tygodnia - trwa 12 lub 24 godziny. W weekendy jest to pełna doba wytężonej pracy, podczas której - zdaniem Ledniowskiego - personel ma niewiele czasu na jakikolwiek odpoczynek.

Przez kilka kolejnych godzin niewiele się dzieje, choć nie oznacza to, że pacjentów brakuje. Wraz z upływającymi godzinami poczekalnia się zapełnia. Problemów, z jakimi zjawiają się tego dnia na oddziale pacjenci, jest wiele. Począwszy od lekkiej migreny, skręconej kostki, skończywszy na nagłej duszności i silnym bólu w klatce piersiowej. Kolejka do konsultacji z lekarzem staje się coraz dłuższa. Tu jednak nie decyduje kolejność zgłoszeń.

- Często spotykamy się z podenerwowaniem pacjentów, którzy wprost nie rozumieją, dlaczego komuś innemu udzielana jest pomoc niemalże natychmiastowo, podczas gdy on dalej musi czekać w poczekalni. Wynika to z dwóch kwestii. Pierwszeństwo mają ci pacjenci, u których istnieje ryzyko zagrożenia życia lub utraty zdrowia. Takiej wstępnej selekcji dokonują pielęgniarki zasiadające w rejestracji. To one gromadzą podstawowe informacje na temat stanu pacjenta. Ich rola jest nieoceniona, to prawdziwi fachowcy - ocenia doktor Grzegorz Ledniowski. - Drugim aspektem jest fakt, że brakuje nam tu lekarzy - dodaje.

Czytaj więcej: lokalna.com.pl

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account