Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

ImagePo dzwonki alarmowe w szpitalu można sięgać tylko "w sprawach zagrożenia życia". Żeby nikt z nich niepotrzebnie nie korzystał, można je opleść wokół poręczy łóżek. Tak według naszej czytelniczki zrobiły pielęgniarki w "Madurowiczu".

Pani Zofia to starsza samotna pani. Ma też trochę kłopotów ze zdrowiem. Parę tygodni temu źle się poczuła i wylądowała w Szpitalu im. Madurowicza. Leżała w nim parę dni. Nie wspomina ich najlepiej.

Dostała miejsce w czteroosobowej sali, z innymi starszymi, bardzo chorymi paniami. Pani Zofia i pozostałe pacjentki mogły być uciążliwe dla personelu. Nie chodziły, nie mogły też same zająć się toaletą. Według relacji rodziny pielęgniarki zrobiły wszystko, by ze staruszkami nie mieć kłopotów.

- Kiedy przyszłam w odwiedziny do cioci, zobaczyłam koszmar - mówi Elżbieta Wałęga. - Leżała w mokrej do pasa koszuli, na mokrym prześcieradle, pod mokrym kocem. Okazało się, że przewód od kroplówki wysunął się z wenflonu i zalał całe łóżko. Najgorsze, że ciocia powiedziała, że tak marznie od paru godzin. Była godz. 15, w szpitalu pełno ludzi. Zaczęłam zastanawiać się, jak to możliwe, że nikt nie zauważył, co się dzieje. Ciocia wytłumaczyła, że pielęgniarki nie zaglądały. Można by je wezwać. Ale zabroniły tego. Powiedziały, że używanie dzwonków alarmowych jest zastrzeżone dla "spraw zagrożenia życia." Panie nie bardzo chciały słuchać tych zaleceń, jedna bardzo dużo wymiotowała. Żeby więc przypadkiem nikt nie sięgnął po alarmowe przyciski, siostry wszystkie oplotły wokół poręczy łóżek. Tak sprytnie, że żadna z pacjentek nie mogła z nich skorzystać. Ciocia przycisk od dzwonka miała za głową. Panią leżącą obok ułożono tak, że przywoływacz był przy jej stopach. Chciałam wyjaśnić z siostrą przełożoną, czy naprawdę można tak robić, ale pielęgniarki zapewniały, że nie ma jej w pracy.
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

ImageSMS przypomni o przyjęciu insuliny, e-mail pozwoli na błyskawiczną konsultację z diabetologiem. Ministerstwo Zdrowia będzie testować wśród krakowian cierpiących na cukrzycę informatyczny system, który ma znacznie poprawić jakość leczenia. Jeśli testy wypadną pomyślnie, system obejmie wszystkich Polaków.

Około 40 tysięcy osób leczy cukrzycę w Krakowie. U jednych choroba przebiega bez powikłań, inni mają mniej szczęścia: tracą wzrok, chorują na nerki, mają kłopoty z sercem, naczyniami, miesiącami leczą niegojące się rany.

- W 1995 roku nagle schudłam, kłuło mnie w sercu. Żeby odpocząć, wyjechałam na wakacje w góry, rodzice mieli odebrać moje wyniki badań. Gdy okazało się, że mam cukrzycę, cała rodzina przeżyła szok - opowiada pani Dorota. Od tamtego lata poziom cukru kontroluje kilka razy dziennie, co trzy miesiące jest u diabetologa, wykonuje mnóstwo dodatkowych badań. - W przychodni jestem mimowolnym świadkiem dyskusji między pacjentami, w większości osobami w starszym wieku. Zza zamkniętych drzwi gabinetu też dochodzą mnie strzępki ich rozmów z lekarzem. Często nie potrafią nawet wymówić nazwy rozpoznanej u nich jakiejś nowej choroby, ani leków, które dostali. Lekarz wyciąga od nich słowo po słowie.

- Cukrzyca to już choroba społeczna, pacjenci leczą się w wielu przychodniach jednocześnie, przez co dokładnej wiedzy o przebiegu ich choroby nie ma żaden z kilkunastu specjalistów, którzy się nimi opiekują - mówi Leszek Sikorski, dyrektor Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (to agenda Ministerstwa Zdrowia). Dlatego centrum wprowadza Internetowe Konto Pacjenta (IKP), czyli platformę, na którą mają trafić wszystkie informacje o chorych na cukrzycę leczących się w Krakowie.
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

ImageWczoraj rano Jan Brożek ze wsi Laski w gminie Kołczygłowy wiózł samochodem do szpitala umierającą żonę. Nie zdążył. Mężczyzna twierdzi, że wcześniej wzywał karetkę, ale ta nie przyjechała.

Ponad 60-letnia Kazimiera Brożek od dawna chorowała m.in. na serce.
– Żona źle się czuła. W niedzielę byliśmy na pogotowiu w Miastku. Dostała tam kilka kroplówek, leki. Wróciliśmy do domu – mówi Jan Brożek.

– Wczoraj w nocy znowu bardzo źle się poczuła. Miała gorączkę. Zrobiłem jej kilka herbat, dałem leki na zbicie gorączki, ale nie pomogły. Naprawdę źle było, kiedy żona nad ranem zaczęła się dusić. Zadzwoniłem na pogotowiedo Bytowa.

Dyspozytor nie wysłał karetki, a tylko powiedział, abym sam przywiózł żonę. Do szpitala w Miastku jest prawie 30 kilometrów. Nie jechałem szybko, bo bałem się o żonę. W szpitalu ją reanimowali, ale nic to nie dało. Żona zmarła. Mężczyzna oskarża pogotowie.

– Gdyby wysłano karetkę, być może moja żona dzisiaj by żyła. Ambulans dotarłby szybciej do nas do domu, niż ja do szpitala. Zamierzam zawiadomić prokuraturę
– mówi Jan Brożek. Mężczyzna dodaje, że żona miała mieć niedługo operację serca. – Niestety, nie doczekała jej – mówi smutno mężczyzna.
Inną wersję przedstawia szpital.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

ImageNowy system opieki nocnej i świątecznej jest mało elastyczny i niedostosowany do potrzeb pacjentów spoza wielkich miast. Tak twierdzi Związek Powiatów Polskich i przygotowuje stanowisko, w którym zaproponuje, by podstawową przesłanką kontraktowania tego rodzaju usług nie była liczba mieszkańców, lecz wspólnota terytorialna, jaką jest powiat.

Szpitalne oddziały ratunkowe po wprowadzeniu 1 marca nowego systemu udzielania nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej mają zajmować się tylko ciężkimi przypadkami. Pozostali pacjenci nie będą przyjmowani, tylko kierowani do placówek pełniących nocne i świąteczne dyżury. Odciąży to finanse szpitali.

Pozostaje jednak nierozwiązany problem pacjentów z małych miejscowości i wiosek, którzy SOR-ów - choćby z powodu odległości - bez potrzeby nie szturmowali. Wprowadzenie dodatkowo kryterium 50 tys. mieszkańców umożliwiającego zakontraktowanie świadczeń nocnej i świątecznej pomocy medycznej stało się w słabo zaludnionych regionach kraju barierą nie do pokonania.

Nocna pomoc dla powiatu
Związek Powiatów Polskich krytycznie ocenia organizację nocnej i świątecznej pomocy medycznej. Przygotowuje stanowisko, w którym zaproponuje, by podstawową przesłanką kontraktowania tego rodzaju usług nie była liczba mieszkańców, lecz wspólnota terytorialna, jaką jest powiat.

- 23 marca ma się odbyć zgromadzenie ZPP. Wśród wielu kwestii będzie omawiana dostępność do nocnej i świątecznej pomocy lekarsko-pielęgniarskiej - informuje nas Marek Wójcik, zastępca sekretarza generalnego i dyrektor Biura Związek Powiatów Polskich. Przekonuje, że limit 50 tys. osób przypadających na jeden dyżurny punkt opieki medycznej jest za wysoki.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
ImageZdaniem Izby Gospodarczej Wyrobów Medycznych Polmed zrzeszającej firmy sprzedające sprzęt medyczny nawet połowa szpitali kilkakrotnie wykorzystuje sprzęt jednorazowego użytku.

Dyrektorzy placówek zdrowia przyznają, że stosują reprocesing. Nie mają sobie nic do zarzucenia. Wszyscy podkreślają jednocześnie pełne bezpieczeństwo pacjentów. Podobno więcej zła może wyrządzić niewłaściwa higiena mycia rąk.

W tych praktykach obowiązują jednak ponoć pewne reguły. Jako przykład gazeta podaje jednorazowe tuby ułatwiające oddychanie, które są używane „tylko” pięciokrotnie, oczywiście po każdorazowym odkażaniu.

Rzeczywistość jest brutalna – mówi gazecie były dyrektor szpitala – jeśli sterylizacja wychodzi drożej, sprzęt jest faktycznie używany jednorazowo. W przeciwnym wypadku, oszczędza się właśnie przez kilkakrotne wykorzystanie narzędzi i innych rzeczy. Dlatego m.in. cewników kosztujących kilkaset złotych używa się wielokrotnie.

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account