Nadal wyjaśniane są przez śledczych okoliczności wyjazdu 11 lutego karetki do dziewczynki z Kobyla, która zadławiła się orzechem i do dzisiaj nie odzyskała przytomności. Dyrekcja szpitala uznała natomiast racje załogi karetki - czytamy w portalu Rynekzdrowia.pl
Zespołowi ratowniczemu z bocheńskiego szpitala, który przybył na miejsce, nie udało się przywrócić dziewczynce przytomności. Została zaintubowana i przewieziona do szpitalnego oddziału ratunkowego w Bochni gdzie przywrócono jej akcję serca. Ale dziecko nie odzyskało oddechu i zostało przewiezione do Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie- Prokocimiu.
Sprawę wyjazdu do Kobyla badała specjalna komisja powołana przez dyrektora szpitala. W jej skład weszli lekarze i szef ratowników medycznych, którzy ustalili, że w chwili wezwania karetki - lekarza, który był do niej przypisany, nie było w dyżurce.
Postępowanie prokuratorskie w tej sprawie zostało wszczęte po publikacjach prasowych, między innymi "Gazety Krakowskiej". Jednak dotychczas nie zostali przesłuchani lekarz i załoga karetki pogotowia ratunkowego. Zanim to nastąpi, sąd musi zwolnić m.in. lekarza z zachowania tajemnicy lekarskiej.
Jak przekonuje Jarosław Kycia, dyrektor Szpitala Powiatowego w Bochni, prawie 15-kilometrowy odcinek karetka pokonała w 14 minut, a ratownicy zapewniają, że nie dało się szybciej jechać. Z tą wersją zdarzeń nie zgadza się rodzina dziewczynki, która twierdzi, że na przyjazd karetki w Kobylu czekano około 30 minut. Dodatkowo zwraca uwagę, że pomoc wzywano aż dwa razy. Po pierwszym telefonie i dość długim czekaniu było kolejne wezwanie.
Źródło: rynekzdrowia.pl
Komentarze