Ratownicy: bardzo często jesteśmy wzywani bez potrzeby.
Pieczenie w gardle, zapalenie krtani czy duszności. Do pacjentów między innymi z takimi właśnie dolegliwościami muszą wyjeżdżać zespoły ełckiego pogotowia. Jak się okazuje, wiele z tych zgłoszeń jest bezzasadnych. Podobnie jest w przypadku wezwań do pijanych osób śpiących na ławkach czy klatkach.
– Najgorsze jest to, że w tym czasie ktoś naprawdę może potrzebować pomocy – przyznaje dr Iwona Gąsior-Popielarz, kierownik ełckiej stacji Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego.
Z nożem na lekarza
Ełckie pogotowie na swoim wyposażeniu ma cztery karetki – jedną specjalistyczną i trzy podstawowe. Stacjonują przy szpitalu na osiedlu Jeziorna, przy ulicy Piłsudskiego oraz w Kalinowie.
– Maksymalnie w ciągu 10 minut od zgłoszenia musimy dojechać do pacjenta – wyjaśniają ratownicy.
Obecnie wszystkie zgłoszenia przyjmowane są w dyspozytorni w Olsztynie. Stamtąd przekazywane są one ełckim ratownikom.
Wcześniej były przyjmowane w Ełku. Miejscowi dyspozytorzy znali już niektórych „stałych klientów”. Wiedzieli, że ich życiu i zdrowiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo i potrafili przekonać ich np. do wizyty w przychodni. Teraz muszą jeździć na każde ich wezwanie.
– Są takie osoby, które wzywają nas nawet raz, dwa razy dziennie. Zazwyczaj skarżą się na jakieś duszności, ból, a nawet zwykłe swędzenie. Wiemy, że tym osobom nic złego się nie dzieje, ale musimy jechać – opowiada dr Iwona Gąsior-Popielarz.
Mimo wielu próśb i apeli ciągle zdarzają się też fałszywe zgłoszenia.
– Mamy informacje o zasłabnięciu albo wypadku, jedziemy na miejsce, a tam nic się nie dzieje, nikogo nie ma. A gdyby w tym czasie był wypadek, a wszystkie karetki byłyby zajęte? – zastanawiają się ełccy ratownicy.
Jednak największym problemem i to nie tylko ełckich zespołów są pijani pacjenci.
– Często ludzie dzwonią na pogotowie, bo widzą, że ktoś leży na ziemi, na ławce. Zawsze gdy dzwonimy po pomoc, najpierw powinniśmy podejść i zobaczyć, co dzieje się z tymi ludźmi. Zazwyczaj są oni pijani i po prostu śpią – wyjaśnia dr Iwona Gąsior-Popielarz. – Takich wezwań najwięcej jest latem. Czasami nawet kilkanaście jednego dnia.
Podobnie jest w wypadkami i stłuczkami. Leżący w rowie samochód czy rozbite auto nie zawsze oznacza, że ktoś potrzebuje pomocy.
Ratownicy muszą też jeździć do kłótni na melinach czy w domach, gdy np. mąż wróci pijany do domu. Jednak tam na niewiele mogą się przydać. A taka wizyta na melinie nie należy ani do przyjemnych, ani do bezpiecznych.
– Kiedyś zostaliśmy wezwani w takie miejsce. Mieliśmy udzielać pomocy, a ja zostałam raniona nożem – wspomina kierownik ełckiej stacji.
Spisują się na „szóstkę”
Jak przyznają lekarze i ratownicy medyczni, mimo tych niedogodności praca w pogotowiu jest niezwykle ciekawa. Często przynosi też satysfakcję. Zwłaszcza kiedy udaje się uratować komuś życie.
– Dostaliśmy zgłoszenie o zasłabnięciu na ulicy. Mężczyzna miał zawał. Przywieźliśmy go do szpitala, trafił na kardiologię inwazyjną i jest operowany. Zaledwie kilka minut po zawale trafił na stół. W innych miastach na taki zabieg trzeba czekać nawet dwa miesiące – dodaje dr Iwona Gąsior-Popielarz.
Jak podkreśla kierownik ełckiej stacji, nasi ratownicy są jednymi z najlepszych. Przechodzą liczne szkolenia, a na mistrzostwach w Piszu, na 32 zespoły, zajęli 11. miejsce.
– Spisują się na „szóstkę” – mówi z dumą ich przełożona.
Źródło: wspolczesna.pl
Komentarze