Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

ImageArkadiusz Krejczy od 5 lat jeździ w karetce, by ratować ludzkie życie. O godzinie siódmej rano zaczyna dyżur z innym ratownikiem. Dostają karetkę, którą muszą dokładnie sprawdzić i uzupełnić sprzęt.

– Krótko po przyjęciu karetki musieliśmy ruszać na pierwsze poniedziałkowe wezwanie – opowiada ratownik. – Dyspozytor wysłał nas do potrącenia pieszego w centrum.

Godzina 7.30. Na sygnale al. Wojska Polskiego jedzie zespół podstawowy pogotowia ratunkowego wezwana do potrąconego starszego mężczyzny na przejściu przy ul. Odzieżowej. Poranny szczyt utrudnia załodze dojazd. Korki i zatłoczone wąskie ulice wstrzymują karetkę.

– Newralgiczne punkty miasta staramy się omijać na różne sposoby – mówi Arkadiusz. – Kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce, widzieliśmy już mężczyznę leżącego na ziemi z krwawiącą głową. Wysiadając z karetki wzięliśmy kołnierz, torbę ratowniczą oraz sprzęt do zabezpieczenia pacjenta urazowego. Mężczyzna został opatrzony i zabezpieczony. Był przytomny, miał liczne obrażenia klatki piersiowej i złamanie podudzia.

Pacjent po opatrzeniu został przewieziony do szpitala przy Unii Lubelskiej w Szczecinie. Tam w poniedziałek był dyżur na neurochirurgii.

Po pierwszej akcji ratownicy wrócili do bazy i zaczęli czyścić zakrwawioną karetkę. Uzupełniony został również zużyty sprzęt. Karetka została odkażona i podładowana. Po tych czynnościach załoga znów była gotowa do kolejnego wyjazdu. Po chwili dyspozytor zlecił wyjazd załodze do starszej kobiety, która zgłosiła telefonicznie ból głowy i szum w uszach. Ratownicy pojechali na miejsce. Stwierdzili, że dolegliwości spowodowane są wysokim ciśnieniem tętniczym. Kobieta została przewieziona na oddział internistyczny do szpitala.

Uspokajać dziecko czy ojca

Po kilkunastu minutach ratownicy znów muszą wyjeżdżać. Około godz. 11.30 pogotowie dostało zgłoszenie o poparzonej dwulatce, która wylała na siebie gorącą herbatę. Po przybyciu na miejsce okazało się, że dziecko ma poparzoną klatkę piersiową oraz twarz. Dziecko krzyczy i płacze z bólu. Ojciec jest roztrzęsiony, ponieważ nie może znaleźć numeru do matki, do której miał zadzwonić w celu ustalenia, na co dziecko jest chore. Nie wiadomo było czy uspokajać dziecko, czy ojca. Taka sytuacja jest bardzo trudna dla ratowników.

– W przypadkach, gdy cierpią dzieci nie można okazywać emocji, ponieważ dziecko jeszcze bardziej się denerwuje i cierpi – tłumaczy ratownik. – To są bardzo trudne sytuacje, które targają emocjami ratowników. Przecież dzieci są niewinnymi istotami, które nie powinny cierpieć.

W tym przypadku ratownicy zabezpieczyli poparzenia jałowymi opatrunkami. Dziewczynka otrzymała również silne leki przeciwbólowe. Po wstępnym opatrzeniu przewieziona została na chirurgię szpitala przy ul. Wojciecha.

Po godzinie 12. załoga powróciła do bazy na Wojska Polskiego. Ratownicy dopiero o tej porze zabierają się za pierwsze śniadanie, wcześniej przygotowane bułki bądź kanapki. Po kilku minutach dyspozytor zgłasza kolejny wyjazd.

Pitbull mógłby przeszkadzać

Mężczyzna w średnim wieku zadzwonił, że nagle zrobiło mu się duszno. Ratownicy pojechali na sygnale. Po wstępnym przebadaniu okazało się, że mężczyzna ma zawał mięśnia sercowego, trzeba szybko reagować. Ratownicy po konsultacji z lekarzem podali leki.

W mieszkaniu był bardzo łagodny pitbull. Pacjent chciał, aby ratownicy wypuścili go z pokoju.

– Nie mogliśmy, tego zrobić, bo pies mógł przeszkadzać w akcji ratunkowej – mówią. Na miejsce została wezwana kolejna załoga z krzesełkiem kardiologicznym. Mimo że pan chciał zejść o własnych siłach, ratownicy nie pozwolili mu tego zrobić.

– Razem z innymi ratownikami podłączyliśmy mężczyznę do kardiomonitora oraz do tlenu – opowiada o tym przypadku ratownik. – Ciężko było go znieść, ponieważ był dość otyły. Dodatkowo mieliśmy do pokonania trzy piętra w starym budownictwie. Po kilku minutach pacjent był już w karetce.

W drodze do szpitala stan pacjenta się pogarszał. Na izbie przyjęć kardiologicznej w szpitalu na Pomorzanach nastąpiło u niego zatrzymanie krążenia.

– Mimo wszelkich starań lekarzy i ratowników nie udało się go uratować – mówi ze smutkiem Arkadiusz. Ostatecznie stwierdzono rozległy zawał i obrzęk płuc.

Kolano i czad

Przed godziną 15. załoga powraca do bazy. Później ratownicy zabrali się za niedokończone śniadanie. Według ratowników, godzina 15 to dobra pora na pierwszy zasłużony posiłek.

Po odpoczynku ratownicy jadą na pomoc kolejnemu mieszkańcowi Szczecina ul. Rydla na Prawobrzeżu. Tam jeden z mężczyzn podczas gry w piłkę doznał urazu prawej nogi. Ratownicy stwierdzili uraz kolana, najprawdopodobniej zwichnięcie. Pacjent został przewieziony do szpitala w Zdunowie.

Wracając z Prawobrzeża ratownicy dostali wezwanie na ulicę 3 Maja. Dotyczyło nieprzytomnej osoby pod prysznicem. Na miejsce dyspozytor zadysponował również straż pożarną, w takich sytuacjach występuje duże prawdopodobieństwo zaczadzenia.

Strażacy po zbadaniu stężenia tlenku węgla w mieszkaniu zarządzili ewakuację osób w nim przebywających. Jednocześnie ratownicy nie dostali zgody na wejście do mieszkania. Po chwili strażacy wynieśli nieprzytomną kobietę, którą od razu zajęli się ratownicy. Na miejsce wezwane zostały kolejne dwa zespoły, ponieważ poszkodowanych było więcej. Dwoje dzieci zostało przewiezionych do szpitala przy ul Wojciecha, dorośli na Pomorzany i na Unię Lubelską.

Wyzwał nas

Po akcji ratownicy powrócili do bazy i ponownie odkazili karetkę oraz pouzupełniali zużyty sprzęt. Przez kilkadziesiąt minut był spokój. Jednak krótko przed godziną 18 jadą do mężczyzny, który przewrócił się na ulicy Kołłątaja, tuż przy zmodernizowanym parczku.

Ruch o tej porze na mieście znacznie się uspokoił. Ratownicy bez problemu dojechali na miejsce i stwierdzili, że leżący mężczyzna jest kompletnie pijany.

– Był agresywny. Wyzywał nas. Miał rozbitą głowę – mówi Arkadiusz.

Został przewieziony na neurologię szpitala przy Unii Lubelskiej. Ratownicy przewozili mężczyznę do szpitala w asyście policji, ponieważ czuli się w jego towarzystwie zagrożeni.

Po tym zdarzeniu wrócili do bazy i mieli nadzieję, że do końca dyżurni nic poważnego się już nie wydarzy. Niestety, nic bardziej mylnego.

Czasem musimy zostać dłużej

W trakcie zmiany otrzymają zgłoszenie o wypadku w ładowni statku w stoczni. Dojazd do miejsca był trudny. Zespół ratowniczy musiał być kierowany przez ochronę. Na miejscu okazało się, że z wysokości 10 metrów spadł ponad 40-letni mężczyzna. Do akcji pojechało dwóch ratowników i jedna ratowniczka, która przyszła na nocną zmianę. Po upadku mężczyzna doznał licznych urazów. Był nieprzytomny. W pewnym momencie nastąpiło również zatrzymanie krążenia – pacjent miał wiotką klatkę piersiową oraz uraz głowy. Dodatkowo miał trudne w udrożnieniu drogi oddechowe.

– Mimo kilkudziesięciominutowej akcji reanimacyjnej człowieka nie udało się uratować – spuszcza głowę ratownik. Na miejsce przyjechał zespół specjalistyczny, w którego skład oprócz ratowników wchodzi również lekarz. Doktor stwierdziła zgon.

Ratownicy wrócili do bazy po godzinie 20. Z ponad godzinnym opóźnieniem udali się do domu.

– Naszą pracą jest ratowanie życia ludziom – kończy Arkadiusz. – Czasem się zdarza, że musimy zostać dłużej.

Źródło: gs24.pl

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account