Po dzwonki alarmowe w szpitalu można sięgać tylko "w sprawach zagrożenia życia". Żeby nikt z nich niepotrzebnie nie korzystał, można je opleść wokół poręczy łóżek. Tak według naszej czytelniczki zrobiły pielęgniarki w "Madurowiczu".
Pani Zofia to starsza samotna pani. Ma też trochę kłopotów ze zdrowiem. Parę tygodni temu źle się poczuła i wylądowała w Szpitalu im. Madurowicza. Leżała w nim parę dni. Nie wspomina ich najlepiej.
Dostała miejsce w czteroosobowej sali, z innymi starszymi, bardzo chorymi paniami. Pani Zofia i pozostałe pacjentki mogły być uciążliwe dla personelu. Nie chodziły, nie mogły też same zająć się toaletą. Według relacji rodziny pielęgniarki zrobiły wszystko, by ze staruszkami nie mieć kłopotów.
Dr Wiesław Tyliński, dyrektor medyczny "Madurowicza", mówi, że pacjenci mają prawo do korzystania z alarmów bez ograniczeń. Dlaczego więc pozbawiono tej możliwości panią Zofię i trzy inne kobiety?
- Próbowałem wyjaśnić tę sprawę - mówi dr Tyliński. - Kilka razy bez zapowiedzi zaglądałem do sali, w której leżała pani Zofia, przyciski do dzwonków wisiały normalnie. "Gazetę" też zapraszam w każdej chwili. Rozmawiałem z pielęgniarkami, przyrzekają na wszystkie świętości, że nie zrobiły nic takiego, co opisuje wasza czytelniczka. Nie mam dowodów na to, że jest inaczej, niż mówią, więc nie mogę wyciągnąć konsekwencji. Przyznaję jednak, że możliwe jest pouwiązywanie przycisków od dzwonków tak, by nie można po nie sięgnąć. Przez lata pracy w moim szpitalu nie spotkałem się z czymś takim. I nie chciałbym, żeby coś takiego się zdarzyło. Dlatego bardzo stanowczo zabroniłem takich praktyk. Pielęgniarki dają głowę, że mnie posłuchają.
- Przecież widziałam te pouwiązywane dzwonki na własne oczy - zapewnia pani Wałęga. - Dobrze, że przynajmniej innych nie spotka to, co ciocię Zofię. Po kilku dniach w "Madurowiczu" przeniesiono ją do bonifratrów. Czuje się już dużo lepiej i chwali sobie opiekę.
Źródło: lodz.gazeta.pl