Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Image- Gdyby mąż nie musiał czekać trzy godziny na karetkę, a potem na własnych nogach iść do niej, to pewnie dziś by żył  rozpacza Krystyna Bochenek z Nysy.

Złożyła skargę na pogotowie ratunkowe do rady powiatu nyskiego i do Ministerstwa Zdrowia.

Dwa razy dyspozytorka odmawia

W niedzielę 28 listopada ok. godz. 13 jej mąż Czesław Bochenek poczuł się źle. - Bardzo bolały go brzuch i plecy - opowiada 73-letnia pani Krystyna. - Ok. godz. 14 zadzwoniłam pod numer 999, jednak dyspozytorka po wysłuchaniu mnie stwierdziła, że nie wyśle karetki, bo one jeżdżą tylko do sercowców, a bóle, jakie ma mąż, nie zagrażają życiu. Odesłała mnie po pomoc do przychodni [podstawowa opieka zdrowotna świadcząca nocną i świąteczną pomoc wyjazdową - przyp. red].

 

Tam pani Krystyna także usłyszała, że lekarz może do niej przyjechać nawet dopiero za cztery godziny, bo ma zamówione wizyty domowe. - Zadzwoniłam więc znowu na pogotowie, bo mąż wił się z bólu - opowiada wdowa. - I znowu usłyszałam, że karetka nie przyjedzie, bo jeżdżą do duszności i bólu w piersiach.

Dzwoniła więc znów do przychodni. Ok. 16.20 zjawił się stamtąd lekarz z ratownikiem medycznym. Lekarz stwierdził zatrucie i zlecił podanie zastrzyków przeciwbólowych. - Powiedział, że mam poszukać jakiegoś transportu i zawieźć męża do szpitala - opowiada kobieta. - Widział, że mąż jest w strasznym stanie, że wymiotuje. I że ja, inwalidka, ledwo chodzę o kulach, a na zewnątrz śnieg. Gdzie miałam szukać transportu?!

Według relacji pani Krystyny obaj zdecydowali się wezwać karetkę pogotowia, która przyjechała po mniej więcej 25 minutach. Był to zespół z Korfantowa, bo wszystkie trzy nyskie zespoły były akurat w terenie.

- Karetka nie podjechała pod klatkę, tylko zatrzymała się kilkadziesiąt metrów dalej - mówi Krystyna Bochenek. - Panowie z karetki kazali mężowi przejść ten dystans samodzielnie, nie tylko nie przynieśli noszy, ale nawet nie pomogli mężowi, który szedł w kapciach po śniegu, zgięty wpół z bólu - płacze pani Krystyna.

Jej mąż został odwieziony na oddział ratunkowy szpitala w Nysie, a stamtąd - około godz. 19 - do Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. - Podjęliśmy taką decyzję natychmiast po tym, gdy po badaniu klinicznym oraz tomografii komputerowej okazało się, że mamy do czynienia z pęknięciem tętniaka aorty brzusznej, o którym nikt wcześniej nie wiedział, nawet sam pacjent - mówi dr Marek Szymkowicz, wicedyrektor ZOZ Nysa ds. medycznych, który pełnił akurat dyżur. - Jedynym ośrodkiem na Opolszczyźnie, który zajmuje się tętniakami, jest WCM.

Zgodnie ze sztuką

- Pacjent od razu trafił na stół - mówi dr Maciej Gawor, ordynator oddziału anestezjologii i intensywnej terapii WCM. - Zabieg przeprowadzono zgodnie ze sztuką, jednak pacjent nie wyszedł ze wstrząsu i zmarł we wtorek. Pęknięcie tętniaka aorty brzusznej bardzo często kończy się śmiercią.

Gdy pytamy, czy gdyby pogotowie zjawiło się natychmiast po wezwaniu, to chory miałby szansę przeżyć, dr Gawor odpowiada: - Gdyby tętniak pękł całkowicie, nastąpiłoby błyskawiczne wykrwawienie do jamy brzusznej i nagła śmierć. Tu mogło być tak, że pękał etapami. Można by zaryzykować stwierdzenie, że czynnik czasu mógł mieć znaczenie. Ale w takich przypadkach nigdy nie wiadomo nic na pewno.

Dr Zbigniew Kowalik, ordynator oddziału chirurgii ogólnej i naczyniowej w WCM, zaznacza, że aż 75 procent pacjentów z pękniętymi tętniakami umiera, zanim trafią do szpitala. - To choroba, w przypadku której śmiertelność jest bardzo wysoka. Oczywiście, że im szybciej pomoc byłaby udzielona, tym lepiej. Jednak wyrokować, jak by się wszystko ułożyło, jest bardzo trudno.

Dlaczego więc dyspozytorka pogotowia nie wysłała karetki od razu?

- Z relacji ordynatora oddziału ratunkowego, który rozmawiał z dyspozytorką i przesłuchiwał nagrania rozmów, wynika, że objawy, jakie zgłosiła pani Bochenek, nie wskazywały na zagrożenie życia, poza tym karetki były właśnie rozdysponowywane w teren do pilnych przypadków - mówi dr Szymkowicz. - Bóle brzucha mogą mieć różne przyczyny, czasem błahe. Skoro pacjent nie miał wcześniej zdiagnozowanego tętniaka, to trudno było je kojarzyć właśnie z tą chorobą. Na tamtą chwilę nie było przesłanek, by myśleć o zagrożeniu życia.

Szymkowicz zapewnia jednak, że - choć jego szpital złożył już wyjaśnienia w związku ze skargą Krystyny Bochenek do Ministerstwa Zdrowia - jeszcze raz przeanalizuje wszystko na posiedzeniu zespołu do spraw zdarzeń niepożądanych, jaki działa przy nyskim ZOZ. - Jeszcze raz zbadamy, dlaczego karetka nie została wysłana od razu oraz dlaczego pacjent musiał przejść do niej o własnych siłach. Ustalimy, czy ktoś nie dopełnił swoich obowiązków.

- Ja już męża z grobu nie podniosę, ale chcę, by ten, kto zawinił, kto zlekceważył jego cierpienia, poniósł konsekwencje, poniósł karę - powtarza Krystyna Bochenek, spoglądając na zdjęcie męża. - Taki był radosny, żywotny. I tak mi go zmarnowali

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account