Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Ministerstwo Zdrowia chce wyeliminować prywatne stacje pogotowia z systemu ratownictwa medycznego. A jako powód podaje... wzrastające ryzyko działań zbrojnych.

Premier Beata Szydło zmiany w pogotowiu zapowiedziała dwa lata temu w exposé. Stwierdziła, że potrzebna jest „państwowa służba zbudowana na podobnych podstawach co inne służące ochronie obywateli”. Pogotowie miałoby zatem zostać znacjonalizowane i działać na podobnych zasadach jak policja i straż pożarna: zależeć w pełni od ministra i dostawać pieniądze bezpośrednio z budżetu.

Ale Ministerstwo Zdrowia wcale nie szykuje takiej zmiany. W kolejnych zgłaszanych przez resort projektach nowelizacji ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym (PRM) nie ma ani słowa o tym, że minister przejmie od samorządów pogotowie na własność. Resort chce tylko, wyeliminować z systemu ratownictwa prywatne pogotowia. NFZ będzie podpisywać kontrakty tylko z publicznymi ZOZ-ami albo spółkami, które w większości należą do samorządów lub państwa.

Ta zmiana miała nastąpić w 2021 roku. Okres przejściowy miał umożliwić zatrudniającym kilka tysięcy ratowników prywatnym podmiotom przygotowanie się do nowych reguł. Ale niespodziewanie 28 listopada ministerstwo zgłosiło autopoprawkę do projektu nowelizacji, który opublikowało zaledwie dzień wcześniej. Zgodnie z nią nie będzie okresu przejściowego. NFZ podpisze umowę z prywatnym pogotowiem tylko tam, gdzie nie ma żadnego publicznego. Skąd ta korekta? Ze względu na „ważny interes społeczny, jakim jest zapewnienie pomocy medycznej w obliczu zagrożenia (...), szczególnie istotne w czasach, w których oprócz powszechnie spotykanych ryzyk dla zdrowia i życia obywateli, narasta niebezpieczeństwo związane np. z atakami terrorystycznymi lub działaniami zbrojnymi, w których poszkodowanych może być wiele osób” – czytamy w uzasadnieniu wiceminister Katarzyny Głowali. Jakie działania zbrojne ma na myśli? Tego nie wyjaśnia.

Będzie awantura z Danią

Karetek, czyli zespołów ratownictwa medycznego w ramach PRM, jest ok. 1,5 tys. Według danych Ministerstwa Zdrowia ponad 9 proc. z nich należy do prywatnych firm. Odpowiadają za rejony zamieszkane w sumie przez ok. 2,5 mln osób. Na ogół działają jednak na małym terenie i wyeliminowanie ich przez publiczne pogotowie będzie łatwe. Wyjątkiem jest duńska firma Falck, która ma pogotowia w kilkudziesięciu krajach świata. W Polsce zainwestowała 100 mln zł, zatrudnia 3,5 tys. ludzi. Ma 66 stacji i 87 karetek działających w ramach systemu ratownictwa. Wszystkich ambulansów Falck ma w Polsce 210.

– Nie ma analiz pokazujących, że proponowana przez Ministerstwo Zdrowia zmiana poprawi bezpieczeństwo i jakość. Wręcz przeciwnie – mówi Wojciech Jóźwiak, rzecznik Falcka. Na dowód przytacza wyniki zeszłorocznej kontroli NIK w województwie łódzkim. Karetkom Falcka rzadko zdarzało się przekroczyć maksymalny czas na dojazd do chorego (15 minut w mieście i 20 minut poza nim), odsetek spóźnień wyniósł 2,9 proc. A w pogotowiach publicznych – aż 21,6 proc., czyli ponad siedem razy więcej. – Od pięciu lat systematycznie sprawozdajemy do Polskiej Rady Resuscytacji wyniki, jakie osiągamy w ratowaniu pacjentów, u których doszło do zatrzymania krążenia. Są porównywalne z najlepszymi w Europie – dodaje Jóźwiak.

Więcej: wyborcza.pl

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account