Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Niektórzy strzelają do nich albo rzucają w nich nożami. Śmierć bawi się w podchody na każdym dyżurze. Do tego agresja, niewdzięczność, pretensje. Ale nic ich nie zrazi. Uparli się, by ratować bliźniego.

Niedawno obchodzili po cichu dziesiątą rocznicę istnienia swojej profesji. Po cichu, bo właściwie nikt o nich nie pamiętał.

Dokładnie 8.09.2006 r. ujrzała światło dzienne ustawa o państwowym ratownictwie medycznym i zawód ratownika medycznego stał się w Polsce faktem. 10 lat to mało. Zbyt mało, by w świadomości przeciętnego Polaka mogło utrwalić się kilka istotnych informacji.

Mama była szczęśliwa

Pierwsza jest taka, że ratownik medyczny to wprawdzie nie lekarz, ale też nie sanitariusz, który dźwiga nosze i nic więcej. Kolejna informacja jest wypadkową tej pierwszej: ratownik medyczny to człowiek po wymagających, specjalistycznych studiach wyższych, przygotowany do przeprowadzenia kilkudziesięciu procedur medycznych i podania całej gamy leków. To ktoś perfekcyjnie wyszkolony w ratowaniu zdrowia i życia drugiego człowieka.

Kamil Wójcik i Patryk Grochowski przed chwilą wrócili z wizyty. Zatrzymanie akcji serca u 80-letniego mężczyzny. Pacjenta udało się uratować. Na elektrostymulacji, pod respiratorem, został przewieziony na sygnale do szpitala. Kolejna mała wygrana ze śmiercią.

- Zawały serca, udary mózgu, obrzęki płuc. Jest ich tyle, że nie zostają w pamięci. Pamięta się niektóre wyjazdy z początków kariery zawodowej, gdy największym problemem był stres, a potem już tylko te najbardziej wyjątkowe, tragiczne lub zaskakujące - mówi Patryk Grochowski. Ma 31 lat. Miał zostać informatykiem, ale już w liceum poczuł, że to nie to. Ukończył studia na Collegium Medicum UMK i od ośmiu lat jest ratownikiem w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy. O takich jak on mówi się, że pracują w „wyjazdówce”.

- Żaden wyjazd nie jest podobny do drugiego. Pojechaliśmy kiedyś z kolegą do porodu. Byliśmy pewni, że przewieziemy panią na izbę ginekologiczno-położniczą i to wszystko. No nie. Wchodzimy do mieszkania, a akcja porodowa jest tak zaawansowana, że nie ma mowy o żadnym transporcie do szpitala. To był mój pierwszy i jak na razie ostatni poród. Na szczęście bez komplikacji. Urodziła się dziewczynka. Mama była szczęśliwa. Taty nie było na miejscu - opowiada Kamil Wójcik, lat 28. Szczupły, o pogodnej twarzy i spojrzeniu tak uważnym, że ma się wrażenie, iż prześwietla człowieka na wylot. Ratownikiem jest od czterech lat. Uczył się w technikum budowlanym, ale krótko przed maturą przeszło mu zamiłowanie do budownictwa.

- Stwierdziłem, że branża budowlana jednak do mnie nie pasuje - uśmiecha się.

Czytaj więcej: express.bydgoski.pl

Twoja reakcja na artykuł?

Aby dodać komentarz, zaloguj się!

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account