Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Zasad udzielania pierwszej pomocy uczyli w sobotę na Małym Rynku w Krakowie ratownicy medyczni. To forma zwrócenia uwagi na, ich zdaniem, dramatyczną sytuację w polskiej służbie zdrowia.

"Ratuj się, bo kto pomoże" - pod takim hasłem w sobotnie popołudnie odbyła się manifestacja Porozumienia Zawodów Medycznych, połączona ze szkoleniem z udzielania pierwszej pomocy.

- Pokazujemy, jak reagować w przypadku zatrzymania krążenia, jak postępować z osobą nieprzytomną, w jaki sposób wezwać pomoc. Chcemy w ten sposób zwrócić uwagę, że nas, ratowników, jest za mało, a służba jest niedofinansowana. Niedługo ludzie będą musieli znać te zasady, by ratować życie, bo nie będzie wystarczającej liczby ratowników - wyjaśnia Daniel Łuszczewski, organizator wydarzenia i student ostatniego roku medycyny.

- Światowa Organizacja Zdrowia zakłada, że wydatki na służbę zdrowia powinny wynosić minimum 6,8 procenta Produktu Krajowego Brutto. Teraz mamy niewiele ponad 4 proc. Ministerstwo chce zwiększyć ten poziom do 6 proc., więc nadal za mało i to dopiero w perspektywie 10 lat. Finansowanie służby zdrowia jest zdecydowanie za małe. Objawia się to tym, że pracujemy ponad 300 godzin miesięcznie. I nie jest tak, że lekarz czy pielęgniarka chcą brać tyle dyżurów. Tylko po prostu nie ma kim ich obstawiać. Nie mamy kiedy odpocząć, kiedy się dokształcać, tylko biegamy z jednego dyżuru na drugi - dodaje Łuszczewski.

Studenci medycyny, rezydenci i ratownicy medyczni poza szkoleniem przechodniów w ramach udzielania pierwszej pomocy, zbierali podpisy pod listem do premier Beaty Szydło, w którym piszą m.in. "Jak Polacy mają uwierzyć, że rząd dba o polskiego pacjenta, gdy tak nisko ceni tych, którzy codziennie, bezpośrednio służą mu pomocą?" .

- Rzeczywiście, wynagrodzenia medyków są bardzo niskie. Młodzi ludzie po studiach wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy do Norwegii. Tam, wyrabiając 180 godzin, mogą zarabiać tyle samo, co w Polsce pracując po 300 godzin. Powinno zwiększyć się nakłady na procedury i na wynagrodzenia, tak by te osoby zatrzymać w kraju. Medycyna przecież nie zna granic i takimi samymi lekarzami jesteśmy w Polsce, jak i w Niemczech czy USA - mówi Daniel Łuszczewski.

8 zł na godzinę

Wtóruje mu Joanna (prosi o niepodawanie nazwiska). - Nie można powiedzieć, że nie ma pracy, tylko ona jest na bardzo niskim poziomie. Nie ma etatów w szpitalach i na tzw. systemie, czy w karetkach i na SOR-ach. Ja pracuję w wewnątrzszpitalnym transporcie medycznym, czyli odwozimy pacjentów z oddziałów na oddziały. Każdego dnia pracuję po 14 godzin. Jestem zatrudniona w dwóch firmach, w pierwszej zarabiam 8 zł na godzinę, w drugiej 10 zł. A to nie jest łatwa praca - ludziom wydaje się, że jesteśmy noszowymi, a ja podaję leki. Odpowiedzialność jest ogromna. Czy myślę o wyjeździe z Polski? Na razie nie.

- Stawki są takie, że z jednego etatu nie da się utrzymać. To powoduje, że te etaty są zajmowane i ludzie po studiach nie mogą znaleźć pracy - mówi z kolei Patryk Drapalski, poszukujący pracy absolwent ratownictwa medycznego. - Składałem podanie o pracę we wszystkich szpitalach w Krakowie, także w miejscowości, z której pochodzę. Nam już na pierwszym roku studiów mówiono, żebyśmy szukali innego kierunku. Jednak ci bardziej uparci skończyli studia i teraz szukamy pracy.

Czytaj więcej: krakow.wyborcza.pl

Twoja reakcja na artykuł?

Aby dodać komentarz, zaloguj się!

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account